office-594132_640

O samorządowych kolegiach odwoławczych, dr hab. Grzegorz Krawiec, prof UP

00blog

 

dr hab. Grzegorz Krawiec, prof. UP
Kierownik Katedry Prawa Antydyskryminacyjnego

Nie wszyscy wiedzą dokładnie czym są samorządowe kolegia odwoławcze (SKO). Dotyczy to również prawników. Niektórym kojarzą się z kolegiami do spraw wykroczeń (które zniesiono dawno temu, bo w roku 2001). Dla innych sam skrót „SKO” kojarzy się ze szkolną kasą oszczędności…

W rzeczywistości są to zaś organy wyższego stopnia w rozumieniu kodeksu postępowania administracyjnego, rozstrzygające indywidualne sprawy z zakresu administracji publicznej należące do właściwości jednostek samorządu terytorialnego, jeżeli przepisy szczególne nie stanowią inaczej. A zatem, co do zasady, rozpatrują np. odwołania od decyzji organów samorządu terytorialnego (np. odwołanie od decyzji wójta/burmistrza/prezydenta miasta w sprawie warunków zabudowy, czy też odwołanie od decyzji dyrektora ośrodka pomocy społecznej w sprawie zasiłku celowego).

Stanowią one ważny element administracji publicznej, zapewniający niezależność samorządom. Od wielu lat toczy się jednak dyskusja nad ich przyszłością. Jedni chcieliby je całkowicie zlikwidować (wtedy od decyzji organów samorządu nie byłoby odwołania. Wnosiłoby się skargę do sądu administracyjnego). Inni z kolei chcieliby przekształcić je w kolejną instancję sądów administracyjnych (albo w jakiś typ trybunału administracyjnego; trybunały takie funkcjonują np. w modelu brytyjskim). Niedawno zaś pojawił się pogląd, iż kolegiom można nadać nowe uprawnienia, np. w mediacji czy posługiwania się innymi, alternatywnymi środkami pozwalającymi na rozwiązywanie sporów między jednostką a administracją publiczną (por. np. Z. Kmieciak, Samorządowe kolegia odwoławcze a formuła instancyjności postępowania administracyjnego <na tle prawnoporównawczym>, Samorząd Terytorialny nr 6/2015, s. 65).

By jednak kolegia mogły być skuteczne, by sprawnie wykonywały swoje zadania, konieczne jest to, by członkowie kolegium byli merytorycznie dobrze (w większości przypadków tak jest), ale też by byli nieskazitelni z innych punktów widzenia. Podkreślenia wymaga, że pracownicy samorządowi (którzy wydają decyzję w pierwszej instancji) muszą cieszyć się nieposzlakowaną opinią (art. 6 ust. 3 pkt 3 ustawy o pracownikach samorządowych). Tymczasem członkowie samorządowych kolegiów odwoławczych nie muszą spełniać takiego warunku. Jedni i drudzy (pracownicy samorządowi i członkowie SKO) muszą wykazać się niekaralnością. Jednak nieposzlakowana opinia to nie jest to samo co niekaralność. Może być zatem tak, że odwołanie od decyzji organu samorządowego będzie rozpatrywać członek SKO, który nie cieszy się nieposzlakowaną opinią.

A kiedy można mówić, iż ktoś nie cieszy się nieposzlakowaną opinią? Takich sytuacji jest wiele, np. wtedy, gdy członek SKO został oskarżony o plagiat. Jeżeli członek SKO (lub kandydat na członka), będący adwokatem i pracownikiem naukowym dopuścił się plagiatu i toczyło się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne oraz postępowanie wyjaśniające prowadzone przez prokuraturę, to rozważać można, czy taka osoba cieszy się nieposzlakowaną opinią. Oczywiście formalnie taka osoba może ubiegać się o członkostwo. Jednak to na kolegium oraz jego prezesie ciąży obowiązek, by proponować na członków osoby nieskazitelne. Tylko takie zachowanie uznać należy za zgodne z zasadą dobra kolegium. Nieskazitelność członków kolegiów wytrąca również argument z rąk przeciwników SKO.

green

„Green is the new black? Czyli słów kilka o odpowiedzialnej konsumpcji”, dr Dorota Murzyn

00blog

 

dr Dorota Murzyn
Katedra Ekonomii i Polityki Gospodarczej

W ostatnim wpisie na blogu mogliśmy przeczytać o Black Friday i o tym, jak sklepy „nakręcają” konsumpcję. Są jednak tacy, którzy mają dość tego zakupowego szaleństwa i mówią „stop” bezmyślnemu konsumpcjonizmowi (Z. Bauman określa go nawet jako ekonomię oszustwa, braku umiaru i marnotrawstwa[1]). Pojawia się nowa, alternatywna akcja – Green Friday. O co chodzi w tym „zazielenianiu”? Na pewno nie o to, aby zamienić jedno słowo („black”) na drugie („green”) jak czynią to niektórzy sprzedawcy, którzy wciąż oferują to samo, czyli promocje cenowe, tylko chcą uchodzić za bardziej „odpowiedzialnych”. Zielony Piątek ma skłaniać do kupowania przemyślanego i z rozwagą. Takie zachowanie nie tylko może zostawić nam więcej pieniędzy w portfelu, ale przede wszystkim ma wpływ na naszą planetę. Konsumujemy bowiem coraz więcej, często traktując zakupione towary (np. ubrania, sprzęt elektroniczny) jako jednorazowego/kilkukrotnego użytku, co powoduje, że produkujemy też coraz więcej odpadów. Green Friday ma także zachęcać konsumentów do zwrócenia uwagi na etyczną stronę zakupów oraz do wybierania produktów przyjaznych środowisku i wytwarzanych z poszanowaniem ludzkiej godności.

Jak to się wszystko zaczęło? W proteście przeciwko zbędnym zakupom i nadmiernej konsumpcji na początku lat 90. w Stanach Zjednoczonych ruchy alterglobalistyczne ogłosiły Dzień Bez Zakupów (Buy Nothing Day). Obecnie obchodzony jest on na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Bez Zakupów i w Europie przypada na ostatnią sobotę listopada. Taki ogólnoświatowy trend zmniejszania ilości konsumpcji nazywany jest dekonsumpcją[2]. Stopniowo pojawiały się inne inicjatywy, które w coraz większym stopniu odwoływały się do odpowiedzialności za środowisko. I tak zrobiło się bardzo „kolorowo”: Green Monday (podobny w idei do Cyber Monday, ale pomysłodawcy wyraźnie podkreślają, że zakupy dokonywane w sieci są bardziej przyjazne dla środowiska), White Monday (dzień, w którym firmy, organizacje i konsumenci stawiają  na sprzedaż, zamianę i naprawę rzeczy używanych włączając się ten sposób w ekonomię i gospodarkę cyrkularną) i w końcu Green Friday.

Jedna z największych akcji w ramach tego ostatniego organizowana jest we Francji. Powstało tam nawet stowarzyszenie kilkuset firm o nazwie „Make Friday Green Again”, odwołujące się do hasła amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa „Make America Great Again”. Jego członkowie zgodzili się nie wprowadzać żadnych zniżek w Black Friday i zamiast tego przeznaczyć 10 proc. swoich dochodów na organizacje non profit. Takie praktyki stosowane są także w Polsce, choć są to na razie pojedyncze akcje. Przykładowo, w Krakowie w tym roku marka odzieżowa Kokoworld zdecydowała się przeznaczać 10% z każdego zamówienia na rzecz fundacji Kupuj Odpowiedzialnie, która walczy o poprawę warunków pracy szwaczek, a sklep z kosmetykami JEJU – 10% utargu na sławne tygrysy z Poznania. Do Zielonego Piątku coraz częściej zaczynają się włączać nie tylko aktywiści i nieduże marki, czego przykładem jest Ikea, która w tym dniu promowała swoją akcję „Na Dłużej” i zachęcała, aby zamiast kupować zadbać o rzeczy, które już się posiada.

Wszystkie te działania wpisują się z jednej strony w trend zajmowania przez firmy stanowisk w sprawach środowiskowych i społecznych (tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu), z drugiej są wyrazem coraz większej świadomości społeczeństwa co do odpowiedzialnej konsumpcji. Odpowiedzialna (inaczej zrównoważona) konsumpcja to podejmowanie decyzji zakupowych z uwzględnieniem konsekwencji, jakie niosą one dla społeczeństwa i środowiska. F. Bylok wyjaśnia istotę odpowiedzialnej konsumpcji przez pryzmat trzech zasad: racjonalności ekonomicznej, tj. optymalizacji ekonomicznej w wyborze dóbr, racjonalności ekologicznej, rozumianej jako wybór takich dóbr, które w najmniejszym stopniu szkodzą środowisku oraz racjonalności społecznej, odwołującej się do wyboru dóbr, które rozwiązują problemy społeczne lub przynajmniej nie przyczyniają się do ich pogłębienia[3]. Tak rozumiana konsumpcja stanowi istotny element zrównoważonego rozwoju, a my wszyscy jako konsumenci możemy się do takiego rozwoju wydatnie przyczynić.

 

 

——————

[1] Bauman Z., Płynne życie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.

[2][2] Bywalec Cz., Rudnicki L., Konsumpcja, PWE, Warszawa 2002.

[3] Bylok F., Konsument, konsumpcja i społeczeństwo konsumpcyjne we współczesnym świecie: studium socjologiczne, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2013.

black-friday-4645768_640

Black Friday – czy u nas udają, że się w to bawią? dr Iwona Lupa-Wójcik

10blog

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Prawa Informacyjnego, Mediów i Własności Intelektualnej

W ubiegły piątek we wszystkich galeriach handlowych ogłoszono uroczyście Black Friday, czyli okres „wielkich” wyprzedaży, który często kontynuowany jest przez cały „Weekend Black Friday”, czy „Black Weekend”. Do Polski, tak jak do wielu innych krajów, trend ten przywędrował ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ta tradycja trwa już kilkadziesiąt lat i związana jest z wyprzedażami po Święcie Dziękczynienia, przypadającym na czwarty czwartek listopada. Należy podkreślić, iż w USA święto to ma podobną rangę, jak u nas Wigilia, nic więc dziwnego, że – po okresie przedświątecznych zakupów, które tam zaczynają się już w październiku – sieci detaliczne urządzają promocje sprzedaży, by podtrzymać wysoką konsumpcję do samych świąt Bożego Narodzenia. W Polsce jednak nie obchodzimy Święta Dziękczynienia. U nas największy okres zakupowy przypada w okresie przed Wigilią. Trudno więc oczekiwać, by „Black Friday” był rzeczywiście okresem wielkich wyprzedaży, skoro mamy właściwie środek sezonu. Skąd więc te różne obniżki z tej okazji w sieciach handlowych? Sprzedawcy chętnie skopiowali ideę „Black Friday”, bo każda okazja do stymulowania sprzedaży jest dobra. Często jednak obniżki na tę okoliczność są czysto iluzoryczne. Nie jest tajemnicą, że wielu handlowców podwyższa ceny np. pod koniec października, by później obniżyć je do ceny bazowej na „Czarny Piątek” i tym samym dać złudzenie promocji. Raczej nie w głowie im teraz faktyczne wyprzedaże towaru, skoro tuż za rogiem Mikołajki, więc Polacy dopiero się rozkręcają z zakupami.

 

Czy mimo tego nasi rodacy „łapią się” na Black Friday? Okazuje się, że tak. Wydatki przeciętnego Polaka z tej okazji zwiększają się każdego roku[1]. Czy to dobre zjawisko? Według modelu keneysowskiego konsumpcja napędza gospodarkę, stymulując popyt, który z kolei kształtuje podaż. Można więc uważać, że jest to korzystne. Z drugiej strony należy pamiętać, że ekonomia nie cierpi marnotrawstwa, a tego rodzaju praktyki niestety istotnie się do niego przyczyniają. W okresie przedświątecznym wydajemy na różne artykuły dużo więcej niż są one w rzeczywistości warte dla nas. Można to w pewnym sensie porównać do bańki spekulacyjnej, która w końcu pęka. Po świętach wiele z nabytych artykułów trafia do kosza (łączna wartość zakupów wyrzucanych po świętach w USA jest szacowana na poziomie ok. 85 mld USD rocznie)[2]. Dodatkowo wspieramy często branże mało istotne dla gospodarki (np. gry komputerowe), co w ekonomii jest wysokim kosztem alternatywnym (dużo lepsze byłyby efekty, gdyby te pieniądze mogły być inwestowane np. w infrastrukturę). Niektóre marki świadomie wykorzystują te fakty jako kampanie w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu:

 
Źródło: VVidoki Facebook

 
Inne marki podchodzą do sprawy nieco bardziej na luzie:
 

 
Źródło: Instagram https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Jeszcze inne wcale nie zamierzają prześcigać się w jakichkolwiek promocjach z okazji Black Friday, twierdząc, że ceny mają atrakcyjne każdego dnia:

 


https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Może jedynym rozwiązaniem na to, by nie ulec pokusie na Black Friday, jest po prostu zostać w domu….

 

 
Tylko pamiętaj, że jeśli zdecydujesz się zostać w domu, nadal nie jesteś bezpieczny, bo oto właśnie pałeczkę przejmują sklepy internetowe, organizując „wielkie” wyprzedaże z okazji „Cyber Monday” 😉


[1] https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/ekonomia-swiat-bozego-narodzenia/

[2] Ibidem.