Category: <span>Tydzień Administracji</span>

swan-4107442_640

O czarnym łabędziu, e-administracji i funduszach europejskich

00Tags: , , , ,

 

dr Marcin Kępa
Katedra Polityk Publicznych

Ostatni kwartał 2019 r. w Azji (głównie Chiny), a w Polsce i krajach Unii Europejskiej pierwszy kwartału 2020 r., to okres nasilającego się zagrożenia w obszarze zdrowia publicznego. Niespotykany w czasach najnowszych. Pochodzenie SARS-CoV-2 (dalej: COVID-19), potocznie zwanego koronawirusem, nadal owiane jest tajemnicą. Bez znaczenia, czy pierwsze zakażenie człowieka nastąpiło na „mokrym targu” w Wuhan, czy w tamtejszym instytucie wirusologii, pewne jest, że rozszerzenie się zarazy na cały (chyba) świat, zmieni sposób myślenia i zachowań ludzkich na lata. W skali mikro i makro. Zmian tych, nie sposób dzisiaj przewidzieć. Predykcja najbardziej prawdopodobnej ścieżki rozwoju zakażenia, jest utrudniona z uwagi na skąpy materiał empiryczny. Nie wiadomo, czy to choroba przewlekła, sezonowa itd. Można tylko spekulować. Na pewno trzeba obserwować i badać to niebezpieczne zjawisko. Z pewnością nie należy podejmować kroków gwałtownych, z deglobalizacją na czele. Epidemia, to klasyczny czarny łabędź. Czyli zjawisko nietypowe (wykraczające poza domenę zwykłych oczekiwań), wywierające drastyczny wpływ na rzeczywistość, badane i analizowane post factum.[1] Cechą tego typu zdarzeń jest niepewność i niska przewidywalność.[2]

Moment wprowadzenia stanu zagrożenia epidemicznego na terenie kraju, zbiegł się, z kończącą się w tym roku perspektywą finansową. Trzecią, w której Polska uczestniczy jako pełnoprawny członek UE. W systemie wydatkowania funduszy strukturalnych, jak w soczewce ujawniają się zalety e-administracji. E-administracja, to najprościej rzecz ujmując: administracja elektroniczna.[3] Administracja publiczna, która wykorzystuje technologie informatyczne i telekomunikacyjne w zarządzaniu publicznym. Wpisująca się e-governance.  Koncepcja governance zakłada oparcie rządzenia na otwartości, partycypacji, odpowiedzialności i efektywności.

Jednym z elementów e-administracji w systemie dystrybuowania środków unijnych na poziomie krajowym jest SL2014. Aplikacja internetowa, stanowiąca platformę wymiany informacji pomiędzy stronami umowy o dofinansowanie projektu. To przykład nowego typu komunikacji na linii: beneficjent – organ dotujący. Platforma SL2014 funkcjonuje w aktualnej, kończącej się już perspektywie finansowej, ustalonej na lata 2014 – 2020.

Z pola obserwacji, nie należy tracić, także innych internetowych kanały transmisji danych. W okresie pandemii COVID-19, Skype czy Micrsosoft Teams wspomagają pracę zdalną w zakresie edukacji. Facebook pełni rolę informacyjną w stanach nadzwyczajnych – jako narzędzie zarządzania kryzysowego. Twitter umożliwia wysyłanie krótkich wiadomości tekstowych, na zasadzie alertu. Oczywiście to wszystko, to zadania pomocnicze w stosunku do „konwencjonalnej” e-administracji, ale nie można pomijać ich roli.

Wirus COVID-19 to czarny łabędź, który wywołał niekorzystne zjawisko – zagrożenie zdrowia publicznego. Jednakże, funkcjonowanie e-administracji było, i jest możliwe dzięki innemu czarnemu łabędziowi, czyli sieci internet. A właściwie sposobie w jaki ewoluowała, tworząc światowe kanały łączności teleinformatycznej. W ostatniej dekadzie XX wieku, też nikt nie mógł przypuszczać, że stanie się nośnikiem dla nowych, nieznanych dotąd form działania administracji publicznej. Choćby dla czynności materialno-technicznych, o niejasnej strukturze. Dlatego, na to zagadnienie, trzeba spojrzeć szerzej. Przez pryzmat prawa, administracji, ekonomii i polityk publicznych. Interdyscyplinarnie, ponieważ niekorzystny wpływ koronawirusa jest wieloaspektowy.

E-administracja, może stać się remedium na „skostniałą” procedurę administracyjną. Epidemia koronawirusa wymusiła niekonwencjonalne działania administracji publicznej. W tym działanie twórcze o charakterze zaradczym. Administracja stoi przed redefinicją prawnych form jej działania. Zawsze podążała krok za rozwojem nauki i przedsiębiorczości. Epidemia zmieniła nieco „ustawienie” wektorów w tym zakresie. Postępująca informatyzacja życia publicznego, wymusza na administracji publicznej, adaptację nowych prawnych form i metod działania do zmieniającej się rzeczywistości.

Warto by było, z tego smutnego skądinąd okresu, wynieść choćby tę jedną pozytywną wartość; dla całego aparatu administracyjnego. E-administracja i e-governance stanowią przyszłość administracji publicznej, a ich podstawowym założeniem jest wzrost wzajemnego zaufania podmiotów połączonych jakimkolwiek węzłem prawnym.

 

———————-

[1] N. Taleb, Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem, Warszawa 2020 r., s. 16.

[2] N. Taleb, Czarny łabędź…, s. 17.

[3] Podstawowym aktem prawnym w zakresie e-administracji jest ustawa z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji podmiotów realizujących zadania publiczne (Dz. U. z 2017 r. poz. 570, z 2018 r. poz. 1000, 1544, 1669, z 2019 r. poz. 60 i 534).

groundhog-3998772_640

Kurs koronawirusa dla zwolenników decentralizacji nr 2 – Dzień Świstaka, czyli cezaryzm jako nowotworowa forma poliarchii

00Tags: , , ,

 

prof. dr hab. Jacek Sroka
Kierownik Katedry Polityk Publicznych

Tekst odnosi się nie do ludzi, ale do rzeczy (a dokładniej zjawisk i procesów), a więc zorientowany jest nie ad personam, lecz ad rem. Dlatego nie pojawią się w nim nawiązania do konkretnych osób, ich działań, czy zaniechań. Pewne podobieństwa są jednak nieprzypadkowe, bo i sam tekst taki jest. Bezpośrednią inspirację stanowiło dla niego osobliwe zamieszanie wokół notowania listy przebojów radiowej Trójki z dnia 16 maja 2020, w którego efekcie osobowy skład tej, swego czasu niemal kultowej stacji, doznał kolejnego dotkliwego, a nawet symbolicznego uszczerbku.

Cezaryzm rozumiany jest tu jako forma sprawowania silnej władzy wykonawczej, formalnie mieszczącej się w ramach systemowych uwarunkowań demokracji liberalnej (poliarchii), a realnie naginającej ją, ku mniej lub bardziej spreparowanym formom obywatelskiego przyzwolenia.

Starając się o bardziej dobitną charakterystykę można powiedzieć, jak w tytule – że cezaryzm to nowotworowa forma poliarchii, splatająca się zresztą z nowotworowym stadium rozwoju współczesnego kapitalizmu[1]. W cezaryzmie instytucjonalny potencjał republiki (formalnie promujący prawo do opozycji) współegzystuje z ograniczającą go instytucjonalną rzeczywistością, której uwarunkowania faktycznie odcinają opozycję od możliwości działania. Dzieje się tak m.in. z uwagi na zbytnią wybujałość systemu łupów (spoils system). Jest on znany we wszystkich demokracjach, choć w tych sprawniej funkcjonujących skutecznie się go redukuje, chroniąc tym samym sam rdzeń poliarchii w postaci wolności od tyranii. W sytuacji przerostu systemu łupów aparat publiczny obsadzany jest formalnie np. w drodze konkursu, a realnie z jakiegoś klucza. Budowany w ten sposób familizm tegoż aparatu może ciążyć ku ‘miękkiej tyranii’, stanowiącej splot uwarunkowań społecznych, politycznych, organizacyjnych, korporacyjno-gospodarczych, sieciowych oraz (wcale nie najmniej ważnych) technologicznych.[2]

Cezaryzm tężeje wraz z personalizacją panowania, a jego siła wynika nie z formalnej pozycji systemowej, ale z mocy pozycji nieformalnej, której prawno-proceduralna rola może być poślednia, a niekiedy wręcz z pozoru marginalna (np.: szeregowego posła, podwładnego urzędnika, działacza związków zawodowych, doradcy biznesowego, kapłana, wróżbity, aktywisty społecznego, lobbysty, czy speca od zarządzania relacjami).

Cezaryzm zakorzenia się w taki właśnie nieformalny sposób – w sieciach i we wszystkich innych rodzajach powiązań. Konstytuuje się przez personalizację decyzji oraz rozpowszechnienie relacji przybierających postać koalicji dystrybucyjnych. Rywalizacja partyjna oraz wyniki wyborów, przytaczane nierzadko jako argumenty dowodzące demokratyczności rządów, nie są zarazem w stanie zapobiegać erozji poliarchii. Dzieje się tak już z tego pierwszego powodu, że „partie polityczne z natury pozwalają zwykle (…), by przy powoływaniu urzędników (…) rozstrzygały nie tylko (p.a.) względy fachowe, ale także zasługi zwolennika we wspieraniu władcy partyjnego”[3]. Działanie za pośrednictwem kreowanego w podobny sposób aparatu urzędniczego, czy to na poziomie centralnym, regionalnym, czy lokalnym (a prędzej, czy później na wszystkich szczeblach) to kolejna cecha cezaryzmu. Wyraźnie też po tym widać, że cezaryzm przeczy procesowi demokratycznej instytucjonalizacji, którego istotą jest jej depersonalizacja, czyli ‘oderwanie od lidera’. Jest to jeden ze sposobów, którymi cezarejska personalizacja władzy w poliarchii przyczynia się do erozji instytucji demokratycznych.

Cezaryzm sprzyja strategiom elitarnym, ale posługuje się również strategiami egalitarnymi, obliczonymi na wzmacnianie patronażu i klientelizmu, poszerzanie aktywności państwa oraz wzmacnianie identyfikacji politycznych i społecznych mających wyraźny potencjał wykluczający (bastionowy).[4]

Cezaryzm, ma skłonności paranoiczne, w tym sensie, że gdy czuje się zagrożony, sięga po skrajne strategie i podejmuje przerysowane decyzje – nie tylko decyzje ad rem, ale również ad personam. Zaczyna karcić niepokornych – nie tylko niepokornych polityków, czy urzędników, ale także niepokornych artystów, dziennikarzy, a z czasem zwykle także nauczycieli, naukowców i w coraz większym zakresie ‘zwykłych’ obywateli. Kto nie chce być klientem cezaryzmu wypada z gry. Nawiązując do sloganu nadużywanego ostatnio przez polityków oraz politykujących komentatorów można powiedzieć, że ten kto nie chce współpracować ‘ląduje w karcie dań’ zamiast się cieszyć przyjemnościami stołu zastawionego przez (nad)opiekuńczą władzę. Na szczęście ląduje metaforycznie – a nierzadko także ‘na własne życzenie’.

Cezaryzm jest profesjonalny. Zatrudnia ekspertów, odwołuje się do badań, rankingów i notowań. Działa w sposób technokratyczny. Jednak godząc się, ze skądinąd słusznym, postulatem polityki publicznej opartej na dowodach (evidence based policy) warto zarazem zachować czujność wobec polityczno-administracyjnych praktyk, w których nie wszystkie ‘dowody’ mogą wynikać z analiz ciągów przyczynowo-skutkowych. Niektóre z nich mogą być np. produktem uwarunkowanej przeszłością powtarzalności. Powtarzalność, o którą tu chodzi w języku potocznym (w ślad za filmową komedią) opatrywana bywa mianem ‘Dnia Świstaka’, z polskiej literatury pięknej znamy ją pod nazwą ‘chocholego tańca’, a w naukach społecznych określa się ją mianem zależności od ścieżki rozwojowej (path dependency).[5] Stanowi ona rodzaj ‘błędnego koła’: sposobów postrzegania, myślenia, ujmowania problemów, a także sposobów zbierania i interpretacji danych oraz wdrażania decyzji i układania procedur.

Nie tylko polityką publiczną, ale także wiedzą naukową nader często rządzi nawyk, który nierzadko ma niewiele wspólnego z dowodem. Mimo to wciąż przeważa, aż do ewentualnego dramatycznego przesilenia określanego mianem rewolucji naukowej.[6] Kierując się nawykami możemy np. mylić przyczyny ze skutkami. Albo, zbytnio zaabsorbowawszy się ich tropieniem, możemy przeoczyć kluczowe punkty procesów oraz głębsze znaczenia zjawisk, których porządek przyczynowo-skutkowy wymyka się percepcji. Bywa także i tak, że przyczynowość w ogóle nie stanowi wiodącego paradygmatu, ukierunkowującego przebieg danego procesu, czy nadającego sens konotacjom określonych zjawisk. – Zresztą pytanie o to na ile przyczynowość stanowi siłę sprawczą rzeczywistości, w tym także rzeczywistości polityczno-publicznej, znane jest już od bardzo dawna. U progu nowożytności umiejętnie postawił je David Hume, wysnuwając wnioski nie tylko ‘niewygodne’ dla władzy, ale także odległe od potocznych wyobrażeń tego, co uznaje się za następstwo.[7] Co więcej, wraz z rozwojem nauki (w tym fizyki kwantowej, ale również psychologii transpersonalnej) uzyskanie spodziewanej w pierwszym odruchu odpowiedzi wydaje się coraz bardziej oddalać.

Dlatego stale warto uwzględniać to, że w sprawach publicznych, obok słusznych pasji, wielkich idei, objawionych wyznań, oczywistych argumentów, czy dalekosiężnych planów ważny jest także (a właściwie przede wszystkim) zdrowy i odpowiednio zdystansowany sceptycyzm. Sceptycyzm wobec faktów i ich interpretacji oraz wobec wyobrażeń poszczególnych aspektów dobra publicznego, a także w ogóle wobec tego co uznaje się za dobre. Zwłaszcza, gdy władza zaczyna zdawać się coraz lepiej wiedzieć co jest dobre dla obywateli. Tak rozumiany sceptycyzm sprzyja wyzbywaniu się przeszłych schematów i obiegowych stereotypów, skłania do namysłu i zawieszania skrajnych osądów oraz zachęca do dyskusji a zniechęca do kłótni. Więcej wówczas mówi się do siebie ad rem, a mniej ad personam.

Bywa, że sceptycyzm ten, choć ‘zdrowy’, jest niespecjalnie rozpowszechniony. Nie świadczy to zarazem o występowaniu jakiejś nowej, nieznanej wcześniej ludzkości ‘choroby’, która znienacka dopadła jakąś wspólnotę, społeczność, czy całe społeczeństwo. Świadczy natomiast o rozpowszechnianiu się swoistej ‘epidemii nieufności’[8], która skutkuje właśnie Dniem Świstaka – nie tylko w polityce publicznej, ale w życiu publicznym w ogóle.

Przedłużanie się stanu epidemii nieufności uniemożliwia poszukiwanie stanu równowagi w systemie politycznym. Stwarza za to pole dla rozwoju form nowotworowych, m.in. w postaci rozmaitych ‘łat systemowych’ – w przebiegach administracyjnych, formułach prawnych, decyzjach personalnych, czy w procesach wyborczych. Stosowanie tych łat jest zarazem przejawem utraty intuicji decyzyjnej i niezmiennie prowadzi do krachu całej połatanej w ten sposób hybrydy systemowej. Proces systemowej erozji może jednak trwać bardzo długo, a polityczno-publiczna, społeczna oraz gospodarcza rekonwalescencja po nim zabiera (jak dobrze w Polsce wiemy) jeszcze więcej czasu, a jej ostateczny rezultat może być nietrwały – pętla może się znowu zamknąć i wówczas mamy przed sobą kolejny Dzień Świstaka.

 

—————-

[1] Por.: Kurs koronawirusa dla zwolenników decentralizacji – czy epidemia może nas nauczyć alternatywnego podejścia do polityki publicznej, blog IPAiE.

[2] Zob. np.: J. Sroka, Odpływ reprezentacji interesów, „Dialog. Pismo Dialogu Społecznego” 2017, 3(54).

[3] M. Weber, Gospodarka i społeczeństwo. Zarys socjologii rozumiejącej, PWN, Warszawa 2002, s. 697.

[4] Por.: L. Diamond, Is the Third Wave Over?, „Journal of Democracy” 1996, 3(7); R. Sata, I. P. Karolewski, Caesarean politics in Hungary and Poland, “East European Politics” 2019.

[5] Groundhog Day, 1993, reż. H. Ramis; S. Wyspiański, Wesele, Wyd. Siedmiogród, Wrocław 2018; David P.A., Path dependence, its critics and the quest for ‘historical economics’, (w:) Garrouste P., Ioannides S. (red.), Evolution and Path Dependence in Economic Ideas: Past and Present, Edward. Elgar Publishing, Cheltenham 2000; Pierson P., Increasing Returns, Path Dependence and the Study of Politics, American Political Science Review 2000, nr 2.

[6] Zob.: L. Fleck, Powstanie i rozwój faktu naukowego, Wyd. Lubelskie, Lublin 1986.

[7] Zob.: D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, PWN, Warszawa 2015.

[8] Zob.: J. Sroka, W jakim kierunku powinien rozwijać się software zarządzania publicznego? Wielopasmowość, deliberacyjne godzenie interesów, ekwiwalentność, intuicja, (w:) E.M. Marciniak, J. Szczupaczyński, Nowe idee zarządzania publicznego. Wyzwania i dylematy, Wyd. Elipsa, Warszawa 2017.

letters-4744852_640

Nowe, „wyborcze” usługi Poczty Polskiej, które ułatwią obywatelom życie

00Tags: , ,

 

Zobacz stronę autorki

dr Joanna Podgórska-Rykała
Katedra Polityk Publicznych

Niedawno na profilu jednej z facebook’owych grup, do której należę przeczytałam wpis koleżanki, który sprawił, że się uśmiechnęłam. Koleżanka w czasach kwarantanny wybrała się na pocztę, by kupić sobie płyn do prasowania – cokolwiek to jest..

O tym, że na poczcie można już kupić prawie wszystko, w tym ubezpieczenia, zabawki, książki, gry, słodycze, a w niektórych placówkach można poczuć się nawet jak w kawiarni (kawa, herbata, kanapki) wiemy już wszyscy. Jak wyjaśniają przedstawiciele poczty, „chodzi o to, aby stała się ona bardziej przyjemnym miejscem dla klientów.”

W czasach kwarantanny i zbliżających się wyborów prezydenckich Poczta Polska ma szansę jeszcze bardziej zaistnieć w świadomości Polaków. Dzięki jej usługom, nawet „na wyborach” poczują się prawdopodobnie „jak w domu”. Plan jest bowiem taki, żeby zagłosować, nie wychodząc w ogóle z domu. Usługę wyborczą zrealizuje Poczta Polska.

6 kwietnia Sejm uchwalił ustawę, według której tegoroczne głosowanie w wyborach prezydenckich miałoby zostać przeprowadzone wyłącznie w formie korespondencyjnej. Ustawą zajmuje się obecnie Senat. Narodowy operator pocztowy został wskazany w nieuchwalonej jeszcze ustawie, jako podmiot, który ma współdziałać przy organizacji wyborów prezydenckich. W tym celu, od kilku dni wysyła do samorządów maile z prośbą (a może żądaniem), by te wydały pliki zawierające dane o wyborcach („spis wyborców w postaci pojedynczego spakowanego pliku niezabezpieczonego hasłem”) oraz urny.

Wybory prezydenckie planowane są na 10 maja, czasu jest więc mało, a firma chce się dobrze przygotować do swojego zadania. Samorządy jednak odmawiają. Ale na tym się nie kończy. Wiele z nich złożyło w tej sprawie zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na wyłudzeniu danych osobowych. Do niektórych urzędów wpływają ponadto listy i wiadomości od mieszkańców niewyrażających zgodę na przekazywanie komukolwiek ich danych osobowych…

Sprawa jest w toku, konsultacje i dyskusje trwają. Karty wyborcze już jednak zaczęto drukować.

A teraz kilka słów komentarza. Zjawisko, z którym mamy do czynienia, które obserwujemy w polskiej przestrzeni publicznej nazywa się instrumentalizacją prawa. Wybory są konieczne i to natychmiast, bo tak stanowi Konstytucja! Konstytucja – jako hasło, słowo klucz, pretekst.. pojawia się w politycznym dyskursie tak często, że wszyscy się już do tego przyzwyczailiśmy, a część Polaków, (która Konstytucji niestety nie czytała, bądź czytała, ale w 1997 roku i od tego czasu zapomniała) nie zwraca już na to żadnej uwagi.

Jednak wnikliwy student prawa czy administracji wie, że z punktu widzenia Konstytucji, już kilka tygodni temu wprowadzony powinien być stan klęski żywiołowej – co siłą rzeczą spowodowałoby przesunięcie wyborów o kilka miesięcy.

W obecnych warunkach przeprowadzenie wyborów prezydenckich, zgodnie z projektem ustawy o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r., uchwalonym przez Sejm w dniu 6 kwietnia 2020 roku (ale procedowanym jeszcze w Senacie) spowoduje naruszenie standardów demokratycznego państwa prawa.

W szczególności zwrócić uwagę należy na brak równych szans kandydatów nie tylko na prowadzenie kampanii wyborczej (to pierwszy taki przypadek, że właściwie tylko jeden kandydat jest widoczny w przestrzeni publicznej), ale również na samą możliwość skutecznego zgłoszenia własnej kandydatury – jak bez partyjnego zaplecza i w zgodzie z zasadą #zostanwdomu zebrać wymagane podpisy? Analizując sytuację korespondencyjnych wyborów dalej, pojawia się pytanie, jak zagłosować będąc za granicą, gdzie również obowiązują zakazy poruszania się, wychodzenia z domu? Czy tam też dotrze niezawodna Poczta Polska? Ministerstwo Spraw Zagranicznych proponuje inne rozwiązania, które jednak narażają zdrowie obywateli mieszkających za granicą. Ponadto, czy wybory przeprowadzone przez operatora pocztowego będą charakteryzowały się tajnością głosowania?

Pojawia się w tym temacie o wiele więcej wątpliwości.

Jakie więc będą te wybory, jeśli w ogóle się 10 maja odbędą?

 

foto

E-egzamin

00Tags:

 

Prof. dr hab. Andrzej Piasecki
Dyrektor Instytutu Prawa, Administracji i Ekonomii

Na uszach mam słuchawki, a dookoła cztery ekrany: komputer, laptop, telewizor i smartfon. W swoim domowym gabinecie chwilami czuję się jak w call center. Gdy za kilka tygodni zobaczę wreszcie studenta na żywo to chyba się wzruszę.

Tymczasem wirtualno-telefoniczna produkcja trwa. Mam już za sobą pierwsze wykłady on-line (ukłony dla dra Ariela za pomoc). O rozmowach telefonicznych i mailach nawet nie wspominam, bo te atrybuty współpracy towarzyszą mi od dawna. Tylko teraz jest tego ,,trochę’’ więcej. A wkrótce będzie prawdziwa jazda bez trzymanki: egzamin ustny w wersji televideo.

O urokach bezpośredniego egzaminu pisałem już lata temu. https://andrzejpiasecki.pl/egzamin-ustny/ Ale nawet wtedy, w dobie blogowego ADHD, nie przypuszczałem, że przyjdzie mi się zmierzyć z takim wyzwaniem: czterdziestu studentów do przepytania w telefonicznej rozmowie. Właśnie jestem w trakcie zbierania sił do zmierzenia się z tym wyzwaniem.

Tak, tak, to nie prima aprilis, choć data się zgadza. Chyba jakaś ,,pomroczność jasna’’ skłoniła mnie do narzucenia II r. Administracji nst. tej formy weryfikacji wiedzy. Prace już sprawdzone, więc połowa roboty wykonana, ale perspektywa innowacyjnego egzaminu wciąż mnie niepokoi (podobnie jak studentów, choć pewnie inaczej). Dlaczego tak łatwo się zgodzili, czemu nikt nie zaprotestował, co z połączeniami? Czytałem kiedyś o studentce z Chin, której polski trener kazał przepłynąć basen pod wodą i prawie się utopiła nie oddychając przez ten czas, bo ,,pan kazał’’. Czyżbym trafił na podobnie potulne i karne jednostki? Czy taka jest siła profesorskiej perswazji? A co będzie, gdy zasięg się urwie? A jak skontrolować to czy nie ściągają? Czy ktoś im nie będzie podpowiadał? Co z analizą ,,mowy ciała’’? A sam jak mam wyglądać? Jak powinienem się ubrać? Golić się czy nie?

A teraz żarty na bok! Drodzy studenci! W najbliższych dniach oczekuję tych czterdziestu telefonów i pełnego przygotowania rozmówców. Żadnych ,,podpowiadaczy’’, karteczek i innych ściąg! Telefonujemy w wyznaczonym terminie, najlepiej via WhatsApp, podczas rozmowy patrzymy się w kamerkę. Ja zaglądam do pracy, zadaję pytania i czekam na konkretną odpowiedź. Obowiązuje nas obustronny profesjonalizm! Kilka, albo kilkanaście minut i po bólu. Zaręczam, że poprawka może być trudniejsza 😉

 

Andrzej Piasecki

coronavirus-4914028_640

Kurs koronawirusa dla zwolenników decentralizacji: czy epidemia może nas nauczyć alternatywnego podejścia do polityki publicznej?

00Tags: ,

 

prof. dr hab. Jacek Sroka
Kierownik Katedry Polityk Publicznych

Rzecz jasna, epidemia, podobnie jak i inne istotne problemy publiczne, czegoś zawsze mogą uczyć. Jednak ostateczny efekt zależy od pobierających podobne lekcje.

Zwolennik centralizacji i formalnej profesjonalizacji aparatu administracyjnego zwykle dojdzie do wniosków o potrzebie jego dalszego zintegrowania, funkcjonalnego zróżnicowania jego służb oraz zwiększenia zaplecza. Będą to argumenty mocne, spójne oraz przemawiające do zbiorowego i jednostkowego imaginarium, wytrenowanego przekazem medialnym i doświadczeniami związanymi z epidemią. Przemawiające do wyobrażeń zawierających, mówiąc najkrócej, wzorce tego, co się w głowie przeciętnego obywatela/mieszkańca/funkcjonariusza mieści, a co w niej już odpowiedniego miejsca nie znajduje.

Z kolei stronnik decentralizacji… – No właśnie, w tym przypadku odpowiedź na pytanie o wnioski, jakie on z kolei mógłby z tej lekcji wyciągnąć jest bardziej złożona. – Warto też zaraz spytać, czy aby stawiany problem nie jest aby zbyt wydumany, przecież każdy dorosły i w miarę rozsądny obywatel widzi co się dzieje, odbiera zróżnicowane przekazy medialne, które (zwłaszcza zestawione ze sobą) pokazują w miarę obiektywny stan rzeczy. – Właśnie, czy aby ‘do końca’ obiektywny? Czy – oceniając sposoby radzenia sobie z problemami publicznymi, np. z epidemią – zwolennik decentralizacji powinien posługiwać się paradygmatami skuteczności podsuwanymi przez centralną administrację lub (także scentralizowane) grupy medialne? Oczywiście, paradygmaty te nie są wyłącznie ‘rządowe’. Nie można ich także per capita uznawać za ‘spreparowane’ przez rząd. Owszem, bywa, że również demokratyczne rządy propagandowo preparują dane i informacje. Ale dane i informacje same stanowią rezultat zastosowania określonych paradygmatów, zaś paradygmaty uznawane są za niepodważalne, stanowią credo procedur oraz kanon działań publicznych, a ich modyfikowanie zwykle bywa niełatwe. Paradygmaty są uzasadnione treściami współczesnej kultury, w jej wymiarach: politycznym, administracyjnym, korporacyjnym, organizacyjnym i wielu innych. Otaczają nas paradygmaty polityczne, profesjonalne, korporacyjne i administracyjne, stanowiące wizytówkę tzw. późnej ponowoczesności, którą – zdaniem jej krytyków – trawi nowotworowe stadium rozwoju gospodarki wolnorynkowej (cancer stage of capitalism)[1]. Współczesna polityka publiczna to m.in. prognozowanie, planowanie, programowanie i koordynacja rozwojowa, a więc siłą rzeczy choroba trawiąca przedmiot regulacji i działań publicznych infekuje same te działania, a w konsekwencji ‘zaraża’ aparat publiczny oraz przestrzeń publiczną.

Biorąc pod uwagę wspomnianą pułapkę paradygmatów, która mogłaby spętać myślenie hipotetycznego decentralizacyjnego innowatora, nie sposób nie zadać kolejnego pytania. – Może, pod wpływem zdarzeń takich, jak epidemia, zwolennik decentralizacji powinien się zdobyć na rozmyślania nad aktualnością oraz zasadnością tych hierarchicznie uporządkowanych podwalin systemu, jakimi są paradygmaty, które organizują jego działania wobec problemów publicznych?

Cóż… może i ktoś taki powinien się na podobne myślenie zdobyć, choć podobnymi wypowiedziami raczej trudno byłoby go do tego zachęcić. Musiałby to być ktoś zarówno chętny, jak i już nieco przygotowany. Alternatywne myślenie o przestrzeni publicznej, myślenie o składających się na nią i splatających się w niej elementach społecznych, gospodarczych oraz polityczno-administracyjnych zwykle nie przychodzi ‘samo z siebie’. Wyłania się ono z potrzeby (np. potrzeby bezpieczeństwa), a podąża za bodźcami stanowiącymi obietnicę optymalnego jej zaspokojenia. – Jeśli u większości obywateli centralizm zaspokaja ją na akceptowalnym poziomie, wówczas nie myśli się o decentralizacyjnych innowacjach, albo przynajmniej myśli się o nich znacznie mniej. Czyni się tak niemal odruchowo, bez ubierania w słowa, niejako zakładając, że ‘lepsze jest wrogiem dobrego’.

Jakim zatem wnioskowaniem powinien posłużyć się zwolennik decentralizacji, skoro już samych koncepcji na decentralizację jest wiele? I do jakich konkluzji powinien dojść ktoś, komu zależy na oddolności, partycypacji i współdecydowaniu w ogóle – nie tylko w czasie prosperity, ale i w latach chudych, a nawet w okresach rozmaitych klęsk oraz wszelkiej zawieruchy?

Odpowiedzi na te pytania można poszukiwać w co najmniej trzech wariantach interpretacyjnych ujętych dalej w formie trzech zagadnień problemowych. Mają one zachęcić do zwrócenia uwagi na to, że choć decentralizację traktuje się niekiedy jak demokratyczny fetysz, albo panaceum na dolegliwości demokracji liberalnej, to w perspektywie towarzyszących jej zjawisk oraz procesów decentralizacja nie tylko nie jest gotowym rozwiązaniem, ale sama w sobie stanowi poważny problem do rozwiązania. – Generalnie: problem tkwi w tym, co oraz jak decentralizować. Mając szczęście w nieszczęściu, skorzystajmy z tego, że w warunkach walki z epidemią nieco wyraźniej widać w polityce publicznej te kwestie, które zwykle są przysłonione, a odnoszą się do tych jej aspektów, które decentralizację czynią niejednoznaczną oraz niełatwą. Przy tej okazji spróbujmy się zastanowić nad tym, czy aby w zwykłych warunkach rozważając o decentralizacji aparatu publicznego nie mylimy realnego obiektu z jego ‘mapą’, posługując się bardziej uproszczonymi, schematycznymi wyobrażeniami o decentralizacji, zamiast trzeźwiejszym okiem spojrzeć na decentralizacyjne realia oraz rzeczywiste możliwości działań oddolnych.

Problem pierwszy – co mają wspólnoty oddolnie aktywne, a czego brakuje społecznościom nie potrafiącym tak działać

Najkrótsza odpowiedź generalnie jest prosta, a w detalach niezwykle złożona: tym brakującym ogniwem jest samoorganizacja, a dokładniej pewien jej styl i towarzyszące mu strategie. W tym stylu samoorganizacji, którego wciąż możemy niektórym społeczeństwom pozazdrościć, przeważa nastawienie konsensualne, a nie konfrontacyjne. Generalnie konsensualizm skłania do podejmowania i kontynuowania gier o zrównoważonych wynikach. Natomiast zamiarem stosujących styl konfrontacyjny jest jakiś rodzaj wygranej, czy uzyskanej przewagi, możliwie zbliżonej do tej, która ma miejsce w grze o sumie zerowej. Styl konfrontacyjny dobrze znamy z naszej interpersonalnej oraz organizacyjnej codzienności. Widzimy go także i stosujemy w przestrzeni publicznej, np. w znanych nam dobrze: protestach, okupacjach budynków, czy rozmaitych formach wspólnego ‘czuwania’ wobec rozmaicie definiowanych obcych. Jest on obecny w wielu zbiorowych i indywidualnych działaniach – tyleż niekiedy spektakularnych i dramatycznych, co mało skutecznych i uprzykrzających życie. Nie znaczy to zarazem, że inni nie stosują konfrontacji – gdyby tak było mielibyśmy do czynienia z możliwością istnienia czegoś na kształt społeczeństwa cnotliwego, którego nadejścia próżno wypatrywano w różnych okresach rozwoju ludzkości, i z którego postulowanymi formami niebezpiecznie eksperymentowano. Walka z koronawirusem w Polsce odsłania bardzo wiele chwalebnych akcji oddolnej samoorganizacji. Ale zważywszy skalę wyzwań nie sposób wyobrazić sobie, aby samoorganizacja, którą w Polsce widzimy mogła nie tylko zastępować, ale w sposób istotniejszy uzupełniać zcentralizowane w swej istocie działania aparatu publicznego.

Problem drugi: obieg informacji, komentarze i tworzenie kontekstów dla działań publicznych

Wobec epidemii obywatel jest niemal unieruchomiony i w znacznej mierze przyczyną tego stanu rzeczy jest koncentracja i centralizacja mediów, zarówno publicznych, jak i prywatnych, społecznościowych etc. W czasie epidemii, w pewnych fragmentach role oraz pełnione w związku nimi funkcje społeczne ulegają zawieszeniu i/lub przeformułowaniu. Upraszczając można powiedzieć, że w warunkach współczesnej hegemonii informacji, której obiegiem zawiadują skoncentrowane i scentralizowane media, wielu ludziom pozostaje czekać, odbierać komunikaty i dostosowywać się do zawartych w nich zaleceń. W tej sytuacji dostęp do technologicznych sieci niewiele zmienia. Problem miażdżącej asymetrii relacji w obiegach informacyjnych i komunikacyjnych to jeden ze skutków globalnego włączenia w sieć z jego lokalnymi odmianami, które pospołu kontrolowane są korporacyjnie i administracyjnie. Centralizacja ma coraz silniejszy komponent kognitywno-informacyjny, w który do tego warto inwestować, zważywszy na olbrzymie zyski. ‘Nic’ zarazem nie stoi na przeszkodzie, o czym przypomina Ladislau Dowbor[2], aby w krótkim czasie uczynić sieć dostępną jej lokalnym użytkownikom, zdekoncentrować i zdecentralizować jej strukturę, łącznie z wolnym (ale nie chaotycznym) lokalnym dostępem do pasm komunikacyjnych. – Podobna technologiczna wielopasmowość stanowiłaby stabilną podwalinę dla rozwoju wielopasmowego i włączającego (inkluzywnego) systemu koordynowania sprawami publicznymi (governance). Ale wiadomo też, że posunięcie takie spowodowałoby daleko idące zmiany, m.in. na giełdach, rynkach danych, w mediach, w przestrzeni publicznej oraz w rozmaitych układach sił politycznych. Najpewniej prowadziłoby także do istotnej reorientacji systemów politycznych. Dla wielu współczesnych graczy zmiany te oznaczałyby znaczną redukcję lub po prostu utratę kontrolowanych zasobów[3]. Przeważa więc sytuacja patowa, w której korporacje kontrolują rynek i nierzadko unikają podatków, ale w zamian inwestują w relacje patronacko-klientelistyczne oferując władzom publicznym poszukiwane zasoby oraz intratne kontrakty. Patroni i klienci ‘reinwestują’ we wzajemne relacje dotąd, dokąd ich bilans jest dla obu stron opłacalny. Biorąc pod uwagę postęp technologiczny oraz uwarunkowania sytuacyjne (jak np. epidemia) może się to raczej utrwalać, aniżeli słabnąć. – Pytanie o to, czy proces ten staje się megatrendem jest w zasadzie spóźnione. Nie wszędzie, ale w wielu zakątkach globu proces ten już jest megatrendem i warto dociekać, jaki jest jego potencjał infekowania nowych systemów i wspólnot.

Problem trzeci: czy to bezpieczne, gdy państwo trenuje ‘na masę’

Państwo, podejmując się intensywniejszych działań kontrolujących w pewnym sensie sięga do swych głębokich atawizmów, z których istotna część leży w Jungowskiej strefie „cienia”. Oczywiście, atawizmy są ludzkie, a nie państwowe, zresztą cień też, ale skorzystajmy z przenośni, aby ominąć przydługie wprowadzenie. Otóż, konsekwentnie trzymając stronę decentralizacji nie sposób sobie wyobrazić, aby wzrost publicznej kontroli był, na dłuższą metę, skutecznym sposobem radzenia sobie nie tylko z epidemią, ale także np. z konfliktem hybrydowym, przybierającym jakąś formę walki wewnętrznej, z jej ofiarami, sprawcami i służbami publicznymi będącymi ciągle w akcji, ćwiczącymi i rozrastającymi się. Nasuwa się tu przykład niemal permanentnego stanu wyjątkowego we Francji ostatnich lat. Gdyby w podobnej sytuacji podążać ścieżką zwiększania kontroli w celu usankcjonowania działań zmierzających do uniformizowania, wówczas rozpoczyna się ewolucja w kierunku państwa stanu wyjątkowego. To droga jednokierunkowa wiodąca przez sprzężone ze sobą: perturbacje gospodarcze, niepokoje społeczne i wzrost kontroli. Złym rozwiązaniem jest posługiwanie się metodą knebla (gag rules) w życiu publicznym i w codzienności społecznej, ponieważ niweczy to szanse na odnalezienie drogi do stabilizacji w rozsądnym czasie. Z drugiej strony odblokowywanie obiegu informacji jest, jak wspomniano, nieopłacalne, a dla niektórych współczesnych aktorów politycznych i gospodarczych mogłoby być nawet groźne. Wydaje się więc, że w przewidywalnej przyszłości ćwiczenia państwa ‘na masę’ będą zyskiwały na popularności w wielu zakątkach świata. Państwo trenuje ‘masę’ swojego aparatu uzasadniając to chęcią zapewnienia bezpieczeństwa, ale wytrenowana masa również stanowi zagrożenie, którego potencjał ujawniał się i ujawnia nadal, wielokrotnie i na całym świecie. Historie ‘obsuwania się’ systemów otwartych ku różnym formom systemów zamkniętych są dobrze znane. Wiadomo zarazem, że, o ile można stosunkowo szybko wzmocnić autorytet państwa (stosując narzędzia prawne oraz środki egzekucji i kontroli), o tyle powrót do systemu otwartego jest długi, niełatwy i nie zawsze kończy się powodzeniem. Dlatego, aby ponownie nie musieć doświadczać poważnych perturbacji, należy – nawet w turbulentnych warunkach chronić deliberację i współdecydowanie. Jednak atrakcyjność i siła przebicia podobnego wezwania staje się poważna tylko wtedy, gdy ludzie rzeczywiście, gremialnie rozumieją i cenią obie wartości, a także są powszechnie gotowi do czynnego zaangażowania w praktykowanie wypracowanych już metod, które służą ich urzeczywistnianiu. Wówczas możliwe staje się społeczne nakłanianie aparatu publicznego do podejmowania alternatywnego treningu –ćwiczeń budujących już nie samą ‘masę’ systemu, ale jego funkcjonalną sprawność oraz wydolność w sprzężeniach zwrotnych z obywatelami, ich wspólnotami oraz organizacjami. W ten sposób tworzy się ‘nową’ systemową sprawność i wzmacnia potencjał kooperacyjny.

Pomimo zachmurzenia widoki na przyszłość ‘obywatelskiej decentralizacji’ nadal istnieją i przemawiają za tym liczne przykłady aktywności oddolnych, do których aparat publiczny mógłby dodatkowo zachęcać. A w stosunkowo nieodległym czasie powinniśmy zacząć się przekonywać, jakie ostatecznie wnioski z tej lekcji wyciągniemy – tak indywidualnie, jak i pospołu.

 

———————————

[1] Zob. np.: McMurthy J., The Cancer Stage of Capitalism, Pluto Press, London 1998; Hyman R., Democratisation of the Economy, “Warsaw Forum of Economic Sociology” 2013, nr 4:2(8).

[2] Zob.: Dowbor L., Co to za gra? Nowe podejścia do ekonomii, Książka i Prasa, Warszawa 2017.

[3] Choć zarazem przykłady elastycznego przebranżawiania się takich zjawisk rynkowych jak Amazon, czy IBM przekonują, że korporacje mogłyby odnaleźć się również w takim zdekoncentrowanym i zdecentralizowanym świecie obiegu informacji.

q1111

Komu służy radny? Sąsiad, polityk i urzędnik w jednej osobie…

00Tags: ,

 

Zobacz stronę autorki

dr Joanna Podgórska-Rykała
Katedra Polityk Publicznych

Czy radni, którzy tworzą najwyższą władzę w polskich samorządach rzeczywiście reprezentują społeczności i działają zgodnie z ich wolą? Ta wątpliwość nasuwa się w konsekwencji rozważań na temat prawnego statusu radnego, gdyż z jednej strony jego podstawowym obowiązkiem jest utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a z drugiej, nie jest on związany instrukcjami wyborców – jego mandat jest wolny. Czy brak konsekwencji w określeniu obowiązków i uprawnień radnego oznacza, że działania podejmowane przez niego są zależne tylko i wyłącznie od jego dobrej woli? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy uważnie przyjrzeć się zadaniom radnego wynikającym z roli pośrednika pomiędzy władzą a mieszkańcami. Radny jest w tej relacji ogniwem łączącym, osobą znajdującą się blisko mieszkańców i jednocześnie blisko, a wręcz wewnątrz organów gminy, powiatu czy województwa. Ma podwójną rolę – członka organu stanowiącego i mieszkańca. Jest reprezentantem i reprezentowanym w jednej osobie: sąsiadem i politykiem, a dla wielu także – choć niesłusznie – urzędnikiem.

Pełnienie funkcji radnego stanowi wyraz zaufania, jakim wyborcy obdarzają konkretną osobę. Mamy tu do czynienia z umownym i generalnym upoważnieniem jednostki do reprezentowania interesów stosunkowo dużej części społeczeństwa, wynikającym jednak wyłącznie z aktu wyborczego. Ustawodawca wskazuje dwa podstawowe obowiązki radnego: (1) kierowanie się dobrem wspólnoty samorządowej oraz (2) utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami oraz ich organizacjami, w szczególności przyjmowanie zgłaszanych przez mieszkańców gminy postulatów i przedstawianie ich organom jednostki do rozpatrzenia.  Ponadto, radny powinien brać udział w pracach rady i jej komisji oraz innych instytucji samorządowych, do których został wybrany. Jego powinnością jest informowanie mieszkańców o sprawach problematycznych i podejmowanych w związku z nimi rozstrzygnięciami. Ten charakterystyczny obowiązek ustawodawca podkreślił także w tekście składanego przez radnego ślubowania: „ślubuję uroczyście obowiązki radnego sprawować godnie, rzetelnie i uczciwie, mając na względzie dobro mojej gminy i jej mieszkańców”.  Jednak, czym jest ‘dobro wspólnoty samorządowej’? Sformułowanie to wydaje się bardzo niekonkretne i może podlegać elastycznej interpretacji. Na ‘dobro’ jednostki składają się różne czynniki: ekonomiczne, społeczne, kulturowe, gospodarcze, inwestycyjne i te związane z kierunkami jej rozwoju. Co ciekawe, aby zostać radnym nie trzeba posiadać żadnych kwalifikacji, kierunkowego wykształcenia lub doświadczenia zawodowego. Co jest dobre dla gminy czy powiatu mają rozstrzygać mieszkańcy. Dlatego tak ważne jest, aby radny utrzymywał z nimi stałą więź.

Pojawia się pytanie o to, z którymi mieszkańcami należy utrzymywać więź, a także, „wobec kogo lub, czego, radny jest ustawowo zobowiązany”[1]? Ustawy wskazują cztery takie kategorie: mieszkańców, wyborców, organizacje i właściwą jednostkę samorządu terytorialnego. Częstokroć jednak interesy tej ostatniej mogą stać w sprzeczności z interesami wyborców lub też interesy poszczególnych grup mieszkańców mogą się wzajemnie wykluczać. W takim przypadku należy uznać, iż zamiarem ustawodawcy było ustanowienie reprezentacji symbolicznej – w przepisach zabrakło sankcji prawnych, którymi mogliby wobec radnego posłużyć się wyborcy, mieszkańcy lub też tworzone przez nich organizacje w przypadku nieprawidłowego reprezentowania ich interesów. Radny winien mieć na względzie dobro całej jednostki i wszystkich jej mieszkańców, a nie tylko tych, z okręgu wyborczego, w którym został wybrany (własnych wyborców). Taką zasadę ustawodawca przyjął w stosunku do organów przedstawicielskich, do których należą między innymi: Sejm RP, sejmik wojewódzki, rada powiatu czy rada gminy. Działają one na zasadzie kolegialności, więc byłoby niemożliwym podejmowanie konstruktywnych decyzji, gdyby poszczególni członkowie oficjalnie reprezentowali odrębne (często nawet sprzeczne) interesy różnych części administracyjnych danej jednostki. To, że radny ma działać zgodnie z interesem ogółu mieszkańców, nie oznacza, że nie wolno mu interweniować w sprawach indywidualnych. Prawo nie zakazuje udzielania pomocy konkretnym wyborcom dopóki, dopóty jest to zgodne z zasadami etyki i nie powoduje nieuzasadnionego uprzywilejowania żadnej z osób. Ustawodawca wymaga od członka organu stanowiącego odpowiedzialnej postawy moralnej oraz kierowania się zasadami demokratycznego państwa prawa.

Kontakt  z mieszkańcami najczęściej realizowany jest za pośrednictwem tzw. dyżurów. Ciekawy pogląd na ich temat wyraził Antonii Jeżowski w 1994 roku: „praktykowany jeszcze tu i ówdzie system dyżurów radnych umarł śmiercią naturalną”[2]. Jeżowski zasugerował, że najlepszym sposobem pozyskiwania wiedzy na temat problemów i nastrojów mieszkańców jest „stała i systematyczna analiza publikacji prasowych oraz wsłuchiwanie się w głos członków własnych partii politycznych”[3]. Poglądy te są jednak mało przekonujące, szczególnie trudno byłoby przekonać do nich świadomych i aktywnych wyborców.. Bez względu jednak na to, w jaki sposób radny uzyska informacje o oczekiwaniach mieszkańców, nie może zachować ich dla siebie – musi przekazać je dalej, do tego zobowiązuje go ustawodawca. Opinie, wnioski i sprawy zgłaszane przez mieszkańców, rzetelny przedstawiciel powinien zaprezentować do rozpatrzenia organom: wykonawczemu oraz całej radzie.

Fundamentalna jest w tym kontekście dobra wola radnego. Bez niej postulaty mieszkańców nie zostaną zrealizowane. Z tegoż powodu niektórzy radni działają efektywniej, gdyż swoim obowiązkom poświęcają więcej czasu, niż inni. Warto przytoczyć klasyfikację stworzoną przez Zygmunta Zella[4], który biorąc pod uwagę sposób sprawowania mandatu i nasilenie jego ‘polityczności’ podzielił radnych na trzy kategorie. W pierwszej znaleźli się ci, którzy pełnią swoje obowiązki tylko wtedy, gdy ktoś od nich tego zażąda. Są to działacze społeczni bądź pasjonaci spraw lokalnych, którzy zdecydowanie nie uważają siebie za polityków. Do drugiej kategorii zaliczono „polityków w małym zakresie”, działających głównie podczas sesji, komisji czy własnych dyżurów, którzy jeżeli nazwą siebie politykami, to raczej ‘lokalnymi’, podkreślając prestiż tego określenia. Czują presję społeczną, jest w nich dobra wola, ale mają też inne obowiązki zawodowe i rodzinne, którym muszą poświęcić czas i uwagę. Do ostatniej kategorii zaliczają się radni – politycy zawodowi, którzy pełnią swój mandat „24 godziny na dobę” uważając to za swoje powołanie i realizując w ten sposób ambicje zawodowe. Osoby z tej grupy prawdopodobnie nie poprzestaną na mandacie samorządowym i zechcą spróbować swoich sił np. w wyborach parlamentarnych.

Bardzo ważną kwestią dla przedmiotowych rozważań jest przyjęta w polskim prawie koncepcja mandatu wolnego. W przepisach samorządowych zastrzeżono, iż radny nie jest związany instrukcjami wyborców. Czy jednak ta konstrukcja bezwzględnie chroni radnych przed naciskami ze strony osób trzecich? Wydaje się, że nie. Nie można pomijać zaplecza politycznego członków organów kolegialnych. Jak pisze Jacek Wódz: „życie lokalne jest zorganizowane w sposób polityczny”[5]. Wódz przypomina, iż spór o polityczność bądź apolityczność polskiego samorządu wciąż żyje w społeczeństwie, co jest to wynikiem długoletniej walki ze stereotypem, iż ‘polityka lokalna’ to coś złego, gdyż to, co polityczne, nie może być pozytywne. Jacek Kurczewski słusznie zauważył, że choć „reprezentant jest prawie uwolniony od nacisków wyborców, to jednak w rzeczywistości nacisk ten wcale nie znika, a tylko przybiera charakter wolnej gry perswazji, negocjacji i wpływu”[6]. Praktyka wskazuje, iż duża część radnych podejmując decyzje kieruje się zgodnością z własnym sumieniem i poglądami, jedynie posiłkując się oczekiwaniami ze strony mieszkańców. Dowodzą tego wyniki badań, przeprowadzonych przez Dzieniszewska-Naroską i opisanych w książce Radny – sąsiad i polityk[7]. Giovanni Sartori słusznie zauważył, że „osiągnięty został moment, w którym ciało reprezentatywne reprezentuje kogoś (…) przed samym sobą”[8]. Odpowiadając na pytanie postawione na początku, należałoby zaryzykować opinię, iż prawa i obowiązki radnych wynikające z przepisów ustaw nie stwarzają wystarczającej przestrzeni do pogłębiania relacji między radnym a mieszkańcem. Radni mają mało obowiązków, a te, które ustawodawca na nich nakłada są ogólne i mogą być interpretowane bardzo elastycznie. Jednocześnie system ochrony członków stanowiącego organu kolegialnego jest bardzo rozbudowany. Intensywność i jakość działań podejmowanych przez radnych zależy w dużej mierze od ich dobrej woli i motywacji wewnętrznej. Prawo nie przewiduje instrumentów o charakterze sankcji, którymi mogliby się posłużyć mieszkańcy względem nieaktywnego radnego. Jedyną możliwością wyegzekwowania jego odpowiedzialności jest nie poparcie jego kandydatury w kolejnych wyborach… ale na tę sposobność należy poczekać pięć lat.

 

 

————————–

[1] K. Dzieniszewska-Naroska, Radny – sąsiad i polityk, Warszawa 2004, s. 25.

[2] A. Jeżowski, Radnym być. Refleksje, przemyślenia, porady dla kandydatów na radnych rad gminy, Jelenia Góra 1994, s. 52.

[3] Ibidem.

[4] Z. Zell, Interesy prawne radnych, Zielona Góra 2003, s. 21.

[5] J. Wódz, Aktywność społeczna na poziomie lokalnym – samorząd lokalny a polityka, [w:] Teorie Wspólnotowe a praktyka społeczna. Obywatelskość. Polityka. Lokalność, red. A. Gawkowska, P. Gliński, A. Kościański, Warszawa 2005, s. 232.

[6] J. Kurczewski, Posłowie a opinia społeczna. Z badań nad przedstawicielstwem w Trzeciej Rzeczpospolitej, Warszawa 1999, s. 299-300.

[7] K. Dzieniszewska-Naroska, op.cit., s. 192.

[8] Ibidem, s. 249.

person-731423_1280

Czy już najwyższy czas pomyśleć o starości?

00Tags: , ,

 

Zobacz stronę autorki

dr Joanna Podgórska-Rykała
Katedra Polityk Publicznych

Wiek jest, obok płci, podstawowym biologicznym wyznacznikiem egzystencji człowieka i jego miejsca w społeczeństwie. Bierność w zakresie wdrażania systemowych rozwiązań włączających osoby starsze w podejmowanie decyzji związanych z ich otoczeniem, czy też wzmacniania infrastruktury oraz integracji usług socjalnych i medycznych, wpływa negatywnie na jakość codziennego życia zwiększającej się liczby seniorów w Polsce. Problemy osób starszych związane z niedostosowaną do nich przestrzenią, infrastrukturą i usługami miejskimi, pojawiają się już dziś, tym częściej, im większa jest świadomość poszczególnych grup społecznych. Ten fakt oraz znajomość długofalowych prognoz powinna stanowić dla lokalnych decydentów punkt wyjścia do kształtowania mądrych i adekwatnych standardów działania na przyszłość.

Kto uważa, że polityka senioralna powinna koncentrować się wyłącznie na oferowaniu osobom starszym zniżek na bilety do kina lub na komunikację miejską jest w błędzie. Oczywiście, jakość życia mieszkańców, szczególnie tych będących już w ‘złotym wieku’ zależy w dużej mierze od dostępnych udogodnień i w tym kontekście ulgi oraz preferencyjne warunki korzystania z miejskiej infrastruktury są jak najbardziej pożądane, jednak na wyzwanie związane ze starzeniem się społeczeństwa należy spojrzeć znacznie szerzej. Aktywność osób starszych trzeba wspierać, ale nie proponując im doraźną pomoc, a umożliwiając starzenie się w zdrowiu i samodzielne życie w dotychczasowym środowisku społecznym i zawodowym. Cel może być prawidłowo realizowany jedynie przy założeniu, że włączą się w to dzieło różne podmioty – z jednej strony – władzę publiczną, która przygotuje rozwiązania umożliwiające integrowanie seniorów w poszczególnych obszarach życia społeczno-gospodarczego, a – z drugiej strony – osoby starsze, które będą mogły i chciały skorzystać z tej oferty.

Problem starzenia się społeczeństwa stał się w ostatnich latach jednym z najczęściej analizowanych – przez państwa rozwinięte – zagrożeń cywilizacyjnych. Stan i struktura ludności to istotne czynniki determinujące rozwój społeczno-gospodarczy państwa. Niestety, w okresie ostatniego ćwierćwiecza obserwujemy spowolnienie rozwoju demograficznego oraz znaczące zmiany w strukturze wieku jej mieszkańców. Na trwający obecnie proces zasadniczy wpływ mają zarówno pozytywne zjawiska, m.in. wydłużenie się trwania życia (rozwój medycyny, postęp technologiczny), jak i negatywne – niski poziom dzietności czy zwiększona emigracja młodych osób. Z danych Global AgeWatch Index wynika, że do 2050 roku osoby powyżej 60 roku życia będą stanowiły 21% światowej populacji. Będzie to prawie dwukrotny wzrost obecnego wskaźnika (12%).  Jednak w przypadku starego kontynentu, będzie to nie 1/5 populacji, a ponad 1/3. Na każdego emeryta będą przypadały dwie osoby pracujące (obecnie są to cztery osoby). Europa jest więc obszarem, na którym omawiany proces przybiera największe rozmiary. Problem dotyczy także naszego kraju, który, mimo, że nadal jest postrzegany jako demograficznie młody, to od początku lat 90. XX wieku przeciętny Polak postarzał się o prawie 7 lat. Wśród populacji w starszym wieku większość stanowią kobiety (ponad 61%), na 100 mężczyzn przypada ich 160 (dla całej ludności Polski wskaźnik feminizacji wynosi 107).

Podkreśla się, że starość to nieunikniona kompilacja zmian biologicznych, psychicznych i społecznych, która ma charakter dynamiczny i synergiczny, co oznacza, że wraz ze zmianami w poszczególnych obszarach i ich wzajemnym oddziaływaniem na siebie, jakość życia konkretnego człowieka wciąż się zmienia, a on sam – z roku na rok – staje przed nowymi, nieznanymi wcześniej wyzwaniami. Procesem starzenia się ludności nazywamy wzrost udziału osób starszych w ogólnej liczbie ludności. Przyjmuje się, że osoba starsza (senior) to osoba, która ukończyła 60. rok życia. Definicja ta jest zgodna z przyjętą przez Pierwsze Światowe Zgromadzenie na temat Starzenia się Społeczeństw ONZ w 1982 r. W literaturze jako metrykalny próg starości przyjmuje się więc wiek 60 lat, jednak coraz częściej granica ta zostaje przesunięta do wieku 65 lat. Zgodnie z teorią cyklu życia Daniela Levinsona, starość jest jedną z faz życia. Nie jest ona jednak homogeniczna, a wręcz przeciwnie, podzielona na poszczególne okresy. Podział ten zmienia się w zależności od wydłużania się życia oraz zmiany jego jakości. Dennis Basil Bromley wyróżnił cztery: do 65 lat (okres produkcyjny), 65-80 lat (emerytura), ponad 80 lat (wiek starczy), ostatnia faza to późna starość. Inne podejście zaprezentował Stefan Klonowicz, różnicując progi starości w zależności od płci. Dla kobiet jest to przedział wiekowy 60-79, podczas, gdy dla mężczyzn granica dolna jest o 5 lat przesunięta: 65-79 lat. Jego zdaniem różnice płciowe zacierają się dopiero z ukończeniem 80. roku życia, a okres, który potem następuje autor nazywa „sędziwą starością”. Zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), ukończenie 60 lat oznacza początek starości, ukończenie 70 lat determinuje wiek podeszły, osoby w wieku 80 lat wchodzą w wiek starczy, a te, powyżej 90 roku życia można sklasyfikować, jako znajdujące się w grupie osób żyjących „długowiecznie”. Mówiąc o ‘seniorach’ mamy więc na myśli grupę bardzo różnorodną, a nie tylko osoby znajdujące się bliżej dolnej granicy (+60), ale też te dużo starsze, kończące 80. czy 90 lat. Ich sytuacja jest absolutnie nieporównywalna, o czym nie można zapominać na żadnym z etapów planowania oraz realizowania polityki senioralnej.

Osoby starsze za kilka lat staną się liczną i silną grupą interesów, której problemy będą musiały znaleźć się wśród priorytetowych, zarówno dla władz krajowych, jak i samorządowych. Planowanie i budowanie miasta przyjaznego osobom w każdym wieku jest jednak procesem długotrwałym. Poszczególne elementy struktury miejskiej kształtują się latami i nie jest możliwe, aby z dnia na dzień dokonać ich istotnych przeobrażeń. Dlatego też włączanie seniorów we współdecydowanie o kierunkach rozwoju jest fundamentalnym elementem polityki senioralnej. Ich znacząca partycypacja społeczno-polityczna daje szansę na przygotowanie i wdrożenie adekwatnych rozwiązań problemów, które pojawiają się już dziś, ale za kilka, kilkanaście lat uderzą ze zdwojoną siłą. Warto myśleć o starości już dziś i przystosowywać nasze miasta do oczekiwań osób starszych. Jest to niezbędne w ramach solidarności międzypokoleniowej, ze względu na nasze przyszłe potrzeby oraz jakość życia w jego późniejszych etapach. Zmiana musi mieć charakter strukturalny, a nie doraźny. Wiązać ją więc należy nie tylko z remontami infrastruktury czy ulgami w opłatach, ale także ze zmianą świadomości i mentalności ludzi, szczególnie młodych, z redefinicją pojęcia starości, z obaleniem stereotypów o tym, jacy są seniorzy, co im wypada, co powinni robić i jacy być. Ponadto, korekty będą wymagały także standardy dotyczące procesów decyzyjnych, które, mimo, że w ostatnich latach stały się bardziej ‘partycypacyjne’, to wciąż w dużej mierze wykluczają osoby starsze i niepełnosprawne. Rady seniorów nobilitowane zmianą ustawową wzorowane są na młodzieżowych radach miast (artykuł 5b ustawy o samorządzie gminnym), co nie do końca wydaje się być adekwatne.

Mimo wielu dobrych przedsięwzięć skierowanych do seniorów i mających na celu podniesienie jakości ich życia ryzyko marginalizacji tych osób wciąż pozostaje wysokie. Zmiany demograficzne leżą u podstaw wyzwań z którymi muszą zmierzyć się władze krajowe oraz samorządy lokalne w sferze społecznej, gospodarczej oraz na lokalnym rynku pracy. Zmiany te są ważne, bo wpłyną na większość sektorów gospodarki i na wszystkie obszary życia społecznego. Stwarza to konieczność opracowania nowych idei i koncepcji rozwoju infrastruktury oraz strategii świadczenia usług na rzecz starzejącego się społeczeństwa. Ogromnie ważną rolę w tym procesie odegrają samorządy. Nie ma jednej dobrej recepty na zjawisko starzenia się społeczeństw. Eksperci są zgodni, że potrzebne są przede wszystkim dobrze skoordynowane działania odejmujące wiele płaszczyzn społeczno-gospodarczych, a zarazem wszystkie grupy wiekowe. Zrozumieć i oswoić starość i wiążące się z nią konsekwencje biologiczne, psychologiczne i społeczne powinni nie tylko politycy, ale również osoby młode. Do najważniejszych wyzwań należą: zmiana mentalności ludzi w każdym wieku oraz przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu seniorów, rozbudowa i większa dostępność systemu opieki instytucjonalnej nad małym dzieckiem, tworzenie programów edukacji i kształcenia ustawicznego dostosowanych do potrzeb zmieniającego się rynku pracy oraz możliwości osób w każdym wieku, rozsądna polityka migracyjna, rozbudowa opieki geriatrycznej i wsparcie samotnych, a nie samodzielnych osób starszych, szczególnie w ich miejscu zamieszkania. Kluczem do sukcesu będzie zaproponowanie rozwiązań łączących te wszystkie elementy, a jednocześnie włączających w planowanie i wdrażanie poszczególnych strategii samych zainteresowanych.

hands-1445472_1280

Polityka publiczna w trzech odsłonach (dwóch nierozsądnych i jednej przytomnej)

00Tags: ,

 

prof. dr hab. Jacek Sroka
Kierownik Katedry Polityk Publicznych

Do napisania tego debiutanckiego tekstu zainspirował mnie krótki, ale celny wpis Dyrektora IPAiE, prof. Andrzeja Piaseckiego<<, z zawartą w nim metaforą ‘polityki jako krzesła elektrycznego’. Przenośnia ta zelektryzowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem napisać parę słów na temat polityki publicznej, której nazwa bywa w języku polskim nieco myląca, a problemu tego nie ma np. w języku angielskim, gdzie odpowiednio do kontekstu używa się dwóch słów: politics oraz policy. Słowo pierwsze jest bliskie znaczeniu polityki jako areny rywalizacji o władzę, zaś drugie odnosi się do polityki publicznej, której istotą są konkretne programy koordynacyjno-wdrożeniowe – ściśle związane z funkcjami administracji publicznej.

Potoczna wieloznaczność polityki publicznej

O polityce publicznej mówi się w Polsce wprawdzie od stosunkowo niedawna, ale zarazem coraz częściej, ale też w wielu, niekiedy wykluczających się kontekstach. Na trzy z nich warto zwrócić uwagę. Przy czym zasygnalizowane przykłady stanowią jedynie bardzo skromny wycinek z niezwykle różnorodnego materiału, którego dostarczają teorie i rzeczywistość. Warto zarazem zachęcić odbiorców do ‘odkłamywania’ polityki publicznej. Ponieważ jest to sfera, w której w sposób realny obywatele mogą i powinni sięgać po możliwości sprawcze, wytrącając zarazem słabe argumenty z rąk rozmaitej proweniencji ‘ludowych trybunów’, a starając się – na tyle na ile to możliwe oraz zgodne z prawem – brać sprawy we własne ręce.

 

  1. Co tam Panie w polityce – kilka zdań o polityce publicznej (public policy) na usługach polityki partyjnej (party politics)

Polityka publiczna w tej odsłonie prowadzona jest na pasku rozemocjonowanej ‘wielkiej polityki’ w której ścierają się światopoglądowe wizje, partyjne doktryny i programowe wyznania. W tej opcji liczy się polityczny zysk kalkulowany liczbą ‘szabli’ (lub głosów). ‘Albo oni albo my’ zdaje się podpowiadać towarzysząca tej perspektywie ‘plemienna logika’ – a w wersji łagodniejszej może to być maksyma znana z jednej ze znanych polskich komedii: ‘prawo-prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie’. Każda sprawa zwracająca uwagę publiczną – czy to korki w mieście, czy drzewa w lesie, czy też gruszki na wierzbie – wzbudza partyjno-polityczne rozemocjonowanie, któremu towarzyszy gwałtowne wskazywanie ‘winnych’, którymi są rzecz jasna ‘oni’, czyli przeciwnicy polityczni oraz ich polityka: parkingowa, leśna, czy sadownicza – obojętnie jaka, zawsze ‘ich’ jest gorsza, a nasza jest (albo byłaby) lepsza.

W tym wariancie problemy, programy oraz podmioty polityki publicznej zależą może nie tyle od samego widzimisię polityków, lecz ich kształt musi być dokładnie dopasowywany do agendy partyjnej, która tym samym stara się zastępować agendę (czyli program) polityki publicznej – tak, jak proteza ‘stara się’ zastąpić nieistniejące ramię. – Dochodzi tym samym do paradoksu: polityka partyjna imituje samą siebie w sposób dopasowany do wyzwań danego sektora, np. ochrony zdrowia. W takiej sytuacji zamiast autonomicznej, rozumnie koordynowanej polityki ochrony zdrowia mamy upartyjnioną politykę zdrowotnej niemocy. Jest ona równie bezwładna, jak źle zaprojektowana oraz byle jak umocowana proteza ramienia, której daleko do podstawowej sprawności, a tym bardziej do mocy ‘sprawczego ramienia władzy’, jakim powinna być polityka publiczna stanowiąca oprogramowanie – software aparatu administracyjnego.

 

  1. Public policy jako sztuka politycznego uniku – czyli ‘zły formalizm’ i ‘dobry antyformalizm’ w działaniach publicznych

 

‘Chcieliśmy dobrze – nasza idea jest dobra, ale zawodzi forma – zawodzą procedury, kadry, formalne instytucje i struktury, no i banki nie chcą dać pieniędzy’ – to zdanie zawiera główne argumenty partyjno-politycznego (antyformalistycznego) uniku, którego celem jest ‘wymiskowanie się’ z odpowiedzialności za zaniechania oraz nieudane próby rozwiązywania problemów publicznych.

– ‘Wobec tego zabijmy wszystkich prawników[1] (a przy okazji może także finansistów)’ – tak chciałby się odpowiedzieć przyjmując tę z kolei ‘logikę’ w błędnie rozumianej public policy, czyli logikę politycznego uniku. Bez prawników nie będzie wreszcie komu bronić formalnych procedur i powtarzalnych wzorów strukturalnych, będzie mniej miejsca dla odpowiedzialności, a więcej dla kreatywności ‘zdolnych laików’ oraz ‘genialnych amatorów’ – czyli dla ‘generalistów’[2] wielkich reform. Reform, w których idealna, a zatem siłą rzeczy ogólnikowa wizja ma za nic szczegóły – i musi je mieć za nic, bo przecież szczegóły należą do przebrzmiałej przeszłości i są nieprzydatne w nowej przyszłości, która z czasem zrodzi ‘lepsze’ szczegóły – szczegóły w niczym nie przypominające tych starych – gorszych, którymi już nie warto zawracać sobie głowy.

 

  1. Polityka publiczna w wydaniu przytomnym: jako moc bezmocnych oraz ucieleśnienie siły słabych więzi – ochrona prawna, służebność, empatia i odpowiedzialne współdecydowanie: nowy wspaniały świat[3], czy bajka dla naiwnych?

 

O sile słabych więzi pisał Mark Granovetter[4] a o mocy bezmocnych Vaclav Havel[5] – i myślenie ich obu jest zbieżne. W tych wpływowych tekstach mówi się m.in. o sile wielkich emocji, takich, jak miłość, przyjaźń, zaufanie, które są w stanie stawić czoła opresji i bezduszności systemowo-politycznej. Obaj autorzy pisali swoje teksty w latach 70., ale idee te nie odeszły do lamusa. Część z nich została ucieleśniona w rozumnych procedurach i konsultacyjnych, w realnie angażujących obywateli politykach publicznych wielu krajów – wszędzie tam, gdzie górę wzięły konsensualne wzorce zachowań i działań politycznych. Tam zaś, gdzie się to nie stało, albo stało się jedynie połowicznie, myślenie to stanowi pożywkę dla ruchów obywatelskich propagujących alternatywne, włączające formy działania politycznego. Wiele spośród tych idei przeniknęło do popkultury, a właściwie duża część z nich została przez popkulturę wykreowana i wyniesiona do dyskusji publicznej – jak w przypadku młodzieżowych i studenckich ‘wielkich rewolt’ końca lat 60., końca lat 70., a także współczesnych mini-rewolt, których ikonami są np. artyści w rodzaju Rage Against The Machine, czy DJ Shadow:

 

 

 

Artyści tego pokroju jednoznacznie opowiadają się przeciw władzy współczesnego polityczno-korporacyjnego kartelu elit i bez ogródek krytykują styl współczesnej ‘wielkiej’ polityki. – Momentami jest to przekaz gwałtowny, ale z pewnością nie chodzi w nim o ‘zabijanie’ kogokolwiek, ani o unieważnianie ‘wielkiej’ polityki, prawa, czy finansów, ale o przywrócenie im prawdziwie ludzkiego wymiaru – to przykład głosu nawołującego do zawrócenia z drogi ku ‘człowiekowi jednowymiarowemu’, którego nadchodzącą erę zapowiadał Hebert Marcuse[6]. – Człowiekowi bez oporu poddającemu się, Orwelowskiej[7] w swej istocie, polityczno-rynkowej indoktrynacji i podlegającego szczelnej, technologicznej kontroli. – Z tej pułapki można uciec tylko poprzez partycypację, która stanowi bastion wolnego, pełnowymiarowego człowieka, a jej ucieleśnieniem jest włączająca (inclusive) polityka publiczna oraz rządzenie wielopasmowe (governance).

 

 

——————————————

[1] „Na początek zabijmy wszystkich prawników”. Takiej odpowiedzi udzielił jeden z bohaterów szekspirowskiego „Króla Henryka VI” na pytanie, jak naprawić państwo.

[2] W tym znaczeniu nazwy ‘generalista’ użyto rzecz jasna w przenośni. W rzeczywistości generalista to ‘generalny’ specjalista w administracji publicznej, który ma, niekoniecznie pogłębione, ale za to stosunkowo perspektywiczne rozeznanie w wielu wymiarach jej funkcjonowania. Generaliści, znani m.in. z tradycji brytyjskiej civil service, są przydatni osobom, które zajmują znajdujące się na szczycie piramidy decyzyjnej stanowiska polityczne w administracji – często w politycznych gabinetach ministrów. Generaliści pełnią rolę tłumaczy pomiędzy światem polityki a światem administracyjnego aparatu publicznego. Por. np.: Peters G.B., 1999, Administracja publiczna w systemie politycznym, Scholar, Warszawa, s. 114-177.

[3] W sposób przewrotny nawiązuje się tu do wizji antyutopii zawartej w książce Aldousa Huxleya: Huxley A., Nowy wspaniały świat, Wyd. Muza s.a., Warszawa.

[4] Granovetter M.S., 1973, The Strength of Weak Ties, American Journal of Sociology, vol. 78, no. 6.

[5] Havel V., 1978, Moc bezmocných, w wersji w jęz. ang.: https://mrdivis.yolasite.com/resources/Vaclav%20Havel’s%20Power%20of%20the%20Powerless.pdf

[6] Marcuse H., 1991, Człowiek jednowymiarowy, PWN, Warszawa.

[7] Orwell G., Rok 1984, Wyd. Muza s.a., Warszawa.