Category: <span>Tydzień Ekonomii</span>

end-3408301_640

Polska 2015-2020. Początek końca?

20

 

Prof. dr hab. Andrzej Piasecki
Dyrektor Instytutu Prawa, Administracji i Ekonomii

Mój Mistrz, prof. Wojciech Wrzesiński, prawdziwy ,,producent’’ doktorów (po sześćdziesiątej promocji przestał ich liczyć), z ironiczną wyższością traktował inne dyscypliny naukowe. Mawiał na przykład, że nauki prawne, ekonomia i finanse, a także nauki o polityce i administracji – ,,wszystko to są nauki pomocnicze historii’’.  (Spodziewam się, że po takim wstępie moi koledzy po fachu: prawnicy, politolodzy, ekonomiści w napięciu przeczytają ten tekst do końca).

Przedstawiciele wielu dyscyplin naukowych (a w Instytucie mamy też reprezentantów socjologii, nauk o zarządzaniu i jakości) zgodzą się zapewne, co do przełomowego znaczenia roku 2020. Będzie to koniec wielu zjawisk, rok znaczących wydarzeń, a zarazem czas nowych ludzi, początek czegoś ,,innego’’. W przyszłości wiele książek będzie oznaczonych cezurą 2020 roku.

Sam przymierzałem się do napisania kolejnej (jak w tytule), ale uprzedził mnie prof. Antoni Dudek. Mam nadzieję, że będzie to odpowiedź na paszkwil pt. ,,Wygaszanie Polski 1989-2015’’, a zarazem dokumentacja autentycznego początku końca Polski jaką znamy. Zaczęło się to w 2015, a rok 2020 będzie tu kamieniem milowym. Dlaczego? Wiadomo: pandemia, wybory, kryzys i wszystkie tego konsekwencje.

Piszę o tym jako kronikarz dziejów, z zawodu i z zamiłowania, bez zadęcia, bez pokrzepiania serc, ot tak, z umiarkowanym pesymizmem. Wrodzony krytycyzm oraz profesjonalne szkiełko i oko, zmuszają do trzeźwego oceniania realiów. Są one bardzo złożone i ciekawe, a to samo w sobie powinno zachęcać oceny, komentarza, zbadania.

Na naszym instytutowym podwórku, początek końca też ma swój wymiar. Kończy się rok akademicki, zaczyna się nietypowa – bo zdalna – rekrutacja. Finału doczekali studenci prawa, kończąc 5-letni  cykl nauki i rozpoczynając pierwsze egzaminy magisterskie on-line. Zresztą

wszyscy tegoroczni magistranci zapoczątkują nowy styl zdawania tego egzaminu. Bądźcie przygotowani, spokojni i wyrozumiali. Zaręczam, że dla członków komisji też będzie to stresujące.

Tak… Wiele się skończy w 2020 r. Coś nowego / innego też się zacznie. Finis coronat opus. Więc alleluja i do przodu!  

sphere-5231920_1920 [pedro_wroclaw on Pixabay]

Kto pyta, nie błądzi

00Tags: , , ,

 

dr Elżbieta Szczygieł
Katedra Badań nad Zrównoważonym Rozwojem

Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jako, że jesteśmy członkami społeczności akademickiej, przyjmijmy zatem tę bardziej elegancką wersję zakończenia, że jest to „stopień do wiedzy”. Swoją drogą wolę nie myśleć, jak liczna rzesza ankieterów GUS podążyłaby w miejsce opisane w pierwszej księdze największego poematu Dantego gdybyśmy jednak nie zmienili myślenia. A dlaczego ankieterów? Bo dziś nieco o badaniach prowadzonych przez GUS właśnie…

W swoim poprzednim poście wstrzymywałam się przed wyciąganiem jakichkolwiek wniosków w temacie jak SARS-CoV-2 wpłynie na gospodarkę. Zresztą, teraz też się wstrzymam. Analizę ogromnego materiału danych zostawię mądrzejszym. Dla siebie zachowam tylko coś, co jest mi bliskie. Dla mnie ekonomia zaczyna się i kończy w domu. I choć „wychodzi”, „zagląda wszędzie”, to i tak „wraca” do domu właśnie. Nasze portfele to nieustanne źródło ciekawych obserwacji. Na tyle istotnych, że GUS pyta o nie m.in. w badaniu pn. Koniunktura konsumencka[1]. Od kwietnia badanie to jest poszerzone o zestaw pytań dotyczących oceny wpływu pandemii na bieżącą i przyszłą sytuację materialną naszych gospodarstw domowych. Kluczowym wskaźnikiem prezentowanym w badaniu jest wskaźnik ufności konsumenckiej, prezentowany zarówno jako bieżący (czyli dotyczący oceny aktualnej sytuacji), jak i wyprzedzający (czyli dotyczący jej prognozy). Jak wskazuje GUS obydwa wskaźniki przyjmują wartości z przedziału [-100; 100]. Jeśli wskaźnik ma wartość dodatnią oznacza to, że więcej pytanych było nastawionych optymistycznie do sytuacji. Jeśli jednak wskaźnik przyjmuje wartości ujemne – przewagę mają pesymiści. Na koniec grudnia 2019 r. wartość bieżącego wskaźnika ufności konsumenckiej wynosiła 4,3, czyli w podanej skali wcale nie tak dużo, jednak in plus. Niestety, kiedy problem koronawirusa zaczął dotyczyć naszego podwórka wskaźnik ten zaczął gwałtownie spadać. Jeszcze w marcu br. wyniósł 1,3, ale już w kwietniu spadł do poziomu (-36,4). W maju jego wartość lekko podwyższyła się do (-30,1), ale wciąż jest to wartość ujemna (Wykres 1).

Wykres 1. Wartość bieżącego wskaźnika ufności konsumenckiej – BWUK (ujęcie miesięczne)

Źródło: opracowanie własne na podstawie Koniunktura konsumencka – maj 2020 r. Informacje sygnalne, GUS, 20.05.2020 r.

 

Swoją drogą, warto zauważyć, że wcześniejsze wartości wskaźnika nigdy nie były „symetryczne” na plus, względem tych ujemnych. O wiele częściej były to wartości ujemne i nie odpowiadały im analogiczne wartości dodatnie w okresach większego optymizmu (Wykres 2).

Wykres 2. Wartość bieżącego wskaźnika ufności konsumenckiej (ujęcie roczne)

Źródło: jak na Wykresie 1.

 

Oznaczać to może pewną nieufność konsumentów, na co wskazywałyby także wartości wyprzedzającego wskaźnika ufności konsumenckiej. Ich analiza pozwala stwierdzić, że pytani coś już, przysłowiowo, „czuli pod skórą”, skoro jego wartość już w grudniu 2019 roku była ujemna (Wykres 3).

Wykres 3. Wartość wyprzedzającego wskaźnika ufności konsumenckiej – WWUK (ujęcie miesięczne)

Źródło: jak na Wykresie 1.

 

Pytania dodatkowe zadawane przez GUS a dotyczące wpływu pandemii pozwalają na zaobserwowanie „oswajania się” z sytuacją kwarantanny i obostrzeń sanitarnych. Respondenci pytani w badaniu, jeszcze w kwietniu br. uważali, że pandemia jest dużym zagrożeniem dla ich finansów osobistych (44,4%), w maju o bardzo dużym zagrożeniu mówiło już tylko 29,3% (Wykres 4). Częściej nawet wskazywali oni pandemię jako przeciętne zagrożenie (w maju było to 42,6% badanych).

Wykres 4. Odpowiedzi respondentów na pytanie dotyczące zagrożenia dla finansów osobistych

Źródło: jak na Wykresie 1.

 

Obawę przed utratą pracy lub zaprzestaniem prowadzenia własnej działalności w stopniu najwyższym (odpowiedź: zdecydowanie tak), deklarowało odpowiednio: 11,1% respondentów w kwietniu br. oraz 5,7% w maju (Wykres 5). Jako sytuację możliwą wskazywało ją: 16,9% badanych w kwietniu i 14,2% w maju, zaś jako sytuację, która raczej nie będzie miał miejsca: 16,3% respondentów w kwietniu i 21,9% w maju.

Wykres 5. Odpowiedzi respondentów na pytanie dotyczące obaw przed utratą pracy lub zaprzestaniem prowadzenia własnej działalności

Źródło: jak na Wykresie 1.

 

Pomimo tych, wydawać się mogło, optymistycznych osądów, respondenci uznają wciąż, że pandemia jest dużym zagrożeniem dla gospodarki Polski. Tak deklarowało odpowiednio: 88% pytanych w kwietniu i 78,2% w maju.

Jestem ciekawa, jak respondenci oceniać będą sytuację w kolejnych miesiącach. W dniu, kiedy piszę ten post mamy za sobą rekordową liczbę zdiagnozowanych przypadków, zapowiedź otwarcia granic i coraz więcej pytań. Nie będę tego jednak oceniać, ale zachęcam do tego wszystkich Czytelników naszego bloga. Pomocą może okazać się książka autorstwa Janiny Bąk pt. Statystycznie rzecz biorąc. Czyi ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla[2]. Polecam! Lektura może Państwa zadziwić [Tylko proszę nie biec do sklepu spożywczego od razu :)].

Miłych wakacji!

 

—————————–

Przypisy:

[1] Koniunktura konsumencka – maj 2020 r. Informacje sygnalne, GUS, 20.05.2020 r.

[2] J. Bąk, Statystycznie rzecz biorąc. Czyi ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla, Wyd. WAB, Warszawa 2020.

 

 

Decor Online Store Website (2)

Masz dość pracy zdalnej? Poznaj 10 faktów, dlaczego warto ją polubić :)

00Tags:

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Ustroju, Samorządu i Zarządzania

W swoich wpisach publikowanych na niniejszym blogu dokładnie rok temu, często pisałam o trendach związanych ze zmianami na rynku pracy, tj. m.in. o ekonomii freelancingu, czyli śmierci pracy etatowej, o  tym, jak długo będziemy się uczyć, żeby znaleźć dobrą pracę, czy o tym, jakich kompetencji będziemy potrzebować w przyszłości. Jesteśmy rok później od tamtych prognoz i wydaje się, że – w związku z doświadczeniami ostatnich miesięcy – świat przyspieszył jeszcze bardziej, a wspomniane trendy nabrały jeszcze większego pędu. Dosłownie z dnia na dzień większość z nas została zmuszona do zmiany swojego stylu pracy, jak i całego życia. Praca zdalna nigdy wcześniej nie była tak potrzebna i konieczna. Koronawirus zadziałał na nią jak katalizator. Czy jednak krzywa zainteresowania taką formą pracy po okresie pandemii spadnie z powrotem do punktu wyjścia sprzed tego okresu i wszystko wróci do „normalności”? Poniżej kilka faktów na temat tego, dlaczego z pewnością NIE!

Fakt 1# Stały wzrost zainteresowania pracą zdalną obserwuje się systematycznie już od wielu lat

W 2020 (jeszcze przed COVID-19) w USA wyłącznie zdalnie pracowało już ok. 4,7 mln ludzi (tj. ok. 3,4% siły roboczej), ale aż 43% pracowało zdalnie przynajmniej przez jakiś okres czasu. Przez ostatnie 5 lat liczba pracowników zdalnych zwiększyła się o 44% [1, 2]. Co więcej, liczba ludzi pracujących zdalnie przynajmniej raz na tydzień od 2010 roku zwiększyła się o 400% [1], a dane te nie uwzględniają sytuacji związanej z koronawirusem. Można więc przypuszczać, że wielu pracowników, którzy zaczęli pracować zdalnie przez sytuację związaną z pandemią, dalej będą preferować tę formę pracy po ustaniu wspomnianej sytuacji. 

Fakt 2# Praca zdalna to większa produktywność! 

Aż 77% pracowników zdalnych uważa, że są bardziej produktywni, gdy pracują w domu, a 76% woli unikać zupełnie biura, gdy potrzebuje skupić się na danym projekcie [1]. Pracownicy zdalni mogą być 20-40% bardziej wydajni niż ich koledzy pracujący w biurze [por. 2, 5]

Fakt 3# Praca zdalna oznacza elastyczność, która jest jednym z najważniejszych bodźców motywacyjnych pracowników

Jak wynika z badań, 69% Milenialsów jest w stanie zrezygnować z wielu przywilejów w zamian za elastyczną pracę, włączając w to pracę zdalną [1]. Co więcej, 54% pracowników biurowych porzuciłoby swoją pracę, gdyby mogli ją zamienić na pracę bardziej elastyczną [2]. A elastyczność pracy zwiększa zaangażowanie pracowników [Ibid].

Fakt 4# Praca zdalna zwiększa zaangażowanie pracowników 

…choćby dlatego, że elastyczność pracy je zwiększa.  Z badań wynika, że optymalne zaangażowanie pracowników występuje, gdy spędzają oni 60%-80% swojego czasu pracy poza biurem – lub 3-4 dni w pięciodniowym tygodniu pracy [2].  Aż 90% pracowników twierdzi, że elastyczność w ustaleniach dotyczących pracy zwiększa ich morale [Ibid]. 

Fakt 5# Praca zdalna oznacza redukcję kosztów  

Oszczędności kosztów w przypadku pracy zdalnej są wielorakie, i to zarówno po stronie pracodawcy, jak i pracownika. Pracodawca nie ma potrzeby utrzymywania stanowisk pracy i wszystkiego co z tym związane. Oszczędności na kosztach biurowych wynikających z umożliwienia pracy zdalnej wynoszą średnio 10 000 USD rocznie [2]. Ponadto, jak się okazuje, w firmach, które zezwalają na pracę zdalną, rotacja pracowników jest o 25% niższa niż w firmach, które nie oferują tej opcji [2], a mniejsza rotacja to również duże oszczędności. Po stronie pracownika praca zdalna też oznacza mniejsze koszty m.in. na dojazdy do pracy, a zaoszczędzony w ten sposób czas można przeznaczyć na budowanie relacji z bliskimi.

Fakt 6# Pogodzenie życia rodzinnego z karierą zawodową nigdy nie było tak proste 

Praca zdalna znacznie ułatwia pogodzenie macierzyństwa i innych zobowiązań rodzinnych (np. opieka nad chorymi) z karierą zawodową. Aż 34% respondentów oceniło możliwość opieki nad członkiem rodziny jako największą zaletę ich zdalnej pracy [4]. Jak wynika z badań, najczęstszym powodem poszukiwania elastycznej pracy przez respondentów była równowaga między pracą a życiem prywatnym (76%) [Ibid].

Fakt 7# Praca zdalna jest przyjazna środowisku 

Elastyczna praca, zwłaszcza praca w domu, zmniejsza ruch drogowy, a tym samym zanieczyszczenia powietrza i zużycie dróg poprzez zmniejszenie lub eliminację dojazdów do biura. Z badań wynika, że pracownicy zdalni zmniejszają emisję gazów cieplarnianych o równowartości redukcji ponad 600 000 samochodów rocznie [3]. Zgodnie z szacunkami, gdyby liczba pracowników zdalnych powiększyła się o tych, którzy mogliby i chcieli pracować zdalnie połowę czasu, wówczas oszczędności związane z emisją gazów cieplarnianych stanowiłyby równowartość usunięcia 10 milionów samochodów z dróg [Ibid].

Fakt 8# Praca zdalna zmniejsza wykluczenie osób niepełnosprawnych i z problemami zdrowotnymi 

Praca tego typu zmniejsza bariery dla osób niepełnosprawnych i z problemami zdrowotnymi związane z przemieszczaniem się. Z badań GitLab’s 2020 Global Remote Work Report wynika, że 14% ankietowanych pracowników zdalnych miało niepełnosprawność lub przewlekłą chorobę. 83% niepełnosprawnych respondentów stwierdziło, że praca zdalna umożliwia im zatrudnienie [4].

Fakt 9# Praca zdalna zwiększa zadowolenie, redukuje stres i wspomaga zdrowie 

Osoby pracujące zdalnie przez co najmniej jeden dzień w miesiącu są o 24% bardziej zadowolone i wydajne[2]. Co istotne, 80% pracowników zdalnych doświadcza mniejszego stresu zawodowego, a 89% badanych uważa, że dzięki pracy zdalnej byłoby w stanie bardziej o siebie zadbać [3]. Praca zdalna w pełni wpisuje się w styl życia Pokolenia Y, dla którego bardzo ważne jest m.in.: satysfakcja z życia, elastyczność, nie przywiązywanie się do tego samego miejsca, czy możliwość godzenia pracy z podróżowaniem.

Fakt 10# Zdalnie też jest fajnie…

Jak widzicie, jest sporo solidnych faktów, przemawiających za tym, że znaczenie pracy zdalnej będzie się tylko zwiększać, a koronawirus jedynie przyspieszył to, co nieuniknione. Praca zdalna zwiększa produktywność pracowników, ich zaangażowanie, elastyczność, zmniejsza koszty, redukuje zanieczyszczenia środowiska, wspiera work-life-balance, jest szansą dla niepełnosprawnych na rynku pracy, a ponadto po prostu wpisuje się w nasz styl życia… Zatem jeśli jej jeszcze nie lubicie, to najwyższa pora to zmienić… w końcu zdalnie też jest fajnie! 🙂

 


 

 

 

 

 

 

 

—————————–

[1] https://blog.hubspot.com/marketing/remote-work-stats 

[2] https://www.business2community.com/human-resources/25-key-remote-work-statistics-for-2020-02299342

[3] https://www.flexjobs.com/blog/post/remote-work-statistics/

[4] https://www.weekly10.com/blog/remote-work-stats-2020-1/

[5] https://www.riverbed.com/blogs/15-surprising-stats-on-remote-work-due-to-covid-19.html

businessman-4279253_640

Pieniądz w czasach niepewności

00Tags: , , ,

dr hab. Dorota Murzyn
Katedra Ekonomii i Polityki Gospodarczej

Sytuacja związana z rozprzestrzenianiem się koronawirusa na świecie powoduje, że wszyscy działamy obecnie w warunkach ogromnej niepewności. Nikt nie wie, kiedy sytuacja się uspokoi i jak będzie wyglądało nasze życie po opanowaniu pandemii – oraz jakie będą jej skutki dla gospodarki. Taka niepewność popycha nas do nie zawsze racjonalnych działań w kwestii naszych finansów. Zresztą emocje kierują naszymi zachowaniami zawsze, także na rynku. Wiedzą o tym choćby inwestorzy giełdowi, źródłem fluktuacji cen na rynku finansowym są często towarzyszące inwestorom emocje, strach, grupowe myślenie czy skłonność do nadmiernego ryzyka lub ostrożności. Ale wróćmy do naszych osobistych finansów. Komu zdarzyło się pobiec do banku po gotówkę (lub choćby pomyśleć o tym) w obawie, że może jej zabraknąć?

W ostatnich tygodniach możemy zaobserwować wzmożone zapotrzebowanie na gotówkę, związane z epidemią koronawirusa w Polsce. To typowe i w pełni zrozumiałe zjawisko w okresach niepewności, niezależnie od przyczyn jego wystąpienia. Podobnie było w okresie kryzysu finansowego w 2008 r., jednak obecna skala tego zjawiska jest dużo większa, co pokazuje poniższy wykres.

 

Rys. 1. Pieniądz gotówkowy w obiegu – zmiany miesięczne w mln zł


https://www.nbp.pl/home.aspx?f=/statystyka/pieniezna_i_bankowa/m3.html Źródło: Narodowy Bank Polski,

(dostęp: 29.04.2020)

Ilość pieniądza w obiegu w marcu 2020 r. wzrosła o ponad 26 mld w stosunku do poprzedniego miesiąca i jest to najwyższy wzrost od kilkunastu lat. Ostatni taki duży wzrost miał miejsce w październiku 2008 roku, ale wtedy był ponad 3-krotnie mniejszy niż obecnie.

Takie zjawisko masowego wycofywania depozytów w ekonomii ma nawet swoją nazwę – run na banki, lub inaczej panika bankowa. Run powstaje w wyniku plotek lub faktów, które skłaniają depozytariuszy do obaw, że bank jest niewypłacalny i nie będzie w stanie wypełnić swoich zobowiązań. Taki sposób rozumowania może być „zaraźliwy” i powielany przez kolejne jednostki, co znajduje wyraz w efekcie stadnym. Może mieć to też związek z innym ciekawym zjawiskiem – owczego pędu, czyli nabywaniem pewnych dóbr tylko dlatego, że kupują je inni. Niezależnie od zdolności i predyspozycji każdego człowieka, w zbiorowości kieruje się on bowiem często emocjami, uczuciami, instynktem. Jeśli proces ten nabierze tempa, może doprowadzić do realizacji tzw. samospełniającej się przepowiedni i nawet bank, który był w bardzo dobrej kondycji finansowej może rzeczywiście wpaść w kłopoty.

            Oczywiście, zapotrzebowanie na gotówkę jest spowodowane nie tylko sytuacją związaną z koronawirusem. Zainteresowanie „żywym” pieniądzem jest także następstwem niskiej stopy procentowej (oprocentowanie rachunków oszczędnościowych jest teraz bardzo niskie). Niemniej, wydaje się, że wiele osób gromadzi pieniądze w przysłowiowej „skarpecie” w obawie, że zabraknie ich w bankach albo że wprowadzone zostaną jakieś ograniczenia w dostępie do nich albo nawet (i takie „newsy” się pojawiają), że „ktoś” zabierze nasze pieniądze i wykorzysta je np. do walki z koronawirusem.

            Na ile te obawy są uzasadnione a takie działania rozsądne? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, kiedy w grę wchodzi sytuacja nowa i nietypowa. Warto jednak pamiętać, że wszystkie środki zdeponowane w bankach, do kwoty stanowiącej równowartość 100 tys. euro (w złotych), są objęte systemem gwarantowania depozytów. Zasady gwarantowania depozytów określa ustawa z dnia 10 czerwca 2016 r. o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, systemie gwarantowania depozytów oraz przymusowej restrukturyzacji (Dz. U. z 2019 r. poz. 795 i 730). Ponadto, w czasie epidemii koronawirusa jesteśmy zachęcani, by płacić kartą płatniczą unikając potencjalnych infekcji, a to powoduje, że gotówka traci na znaczeniu jako środek płatniczy. Wreszcie, wraz z inflacją pieniądze tracą na wartości, a przechowywanie gotówki może rodzić problemy i narażać nas na ryzyko jej utraty w wyniku działań przestępczych. Warto też wspomnieć o innych danych liczbowych – według statystyk NBP w marcu nastąpił najwyższy w historii miesięczny wzrost depozytów w bankach, o 14 mld więcej niż w stosunku do poprzedniego miesiąca. Choć może się to wydawać zaskakujące w kontekście wcześniej prezentowanych danych o ilości gotówki w obiegu, to jest wynikiem innych procesów: tego, że w obliczu niepewności związanej z epidemią część osób wycofało swoje środki z innych, bardziej ryzykownych aktywów i przerzuciło je do banków; częściowo może za to odpowiadać też fakt, że mniej wydajemy a więcej oszczędzamy. Zatem, pieniędzy w bankach na razie nie brakuje.

Ekonomia często posługuje się aparatem matematycznym, stąd niektórzy uważają, że jest nauką ścisłą i oczekują, że analizy i prognozy zawsze będą dawać jasne odpowiedzi. Nic bardziej mylnego, ekonomia jest nauką społeczną, a za decyzjami, które podejmują podmioty na rynku często stoją emocje. Szczególnie jest to widoczne w sytuacjach takich jak ta obecna, kiedy pandemia zmienia naszą rzeczywistość diametralnie. Niepewność jest dużym wyzwaniem dla gospodarki i ma ogromny wpływ na zachowania podmiotów na rynku.

 

PS.

Jeśli kogoś interesują powiązania ekonomii/ finansów i psychologii, warto sięgnąć po książkę noblisty Richarda H. Thalera: Zachowania niepoprawne. Tworzenie ekonomii behawioralnej, wydanej nakładem wydawnictwa Media Rodzina w 2018 r. Jak sam autor pisze na stronach tej książki: „Nasze rozumienie ludzkich zachowań można poprawić, doceniając, jak ludzie systematycznie się mylą”J

 

 

frightened-1172122_1920 [ErikaWittlieb on Pixabay]

Sławetne słowo na „k”

00Tags: , ,

 

dr Elżbieta Szczygieł
Katedra Badań nad Zrównoważonym Rozwojem

Nie, nie chodzi mi o najbardziej polskie spośród łacińskich słów, ani też o nazwę choroby która elektryzuje nas od dobrych kilku tygodni. Zatem o co? Jest taki wyraz, którego pierwsza litera rozpoczyna się na „k”, ostatnią jest „a” (i ma podwójne „n” w środku). KWARANTANNA.

Czym jest – myślę, że każdy z nas zdążył przekonać się na własnej skórze, zatem obejdzie się bez zbędnych wyjaśnień. Tym, co może zastanawiać, to skutki. Osobiste – już odczuwamy. Brak możliwości swobodnego wyjścia, konieczność stałej uwagi na to, co robimy (o myciu rąk nie będę mówić, słyszymy to tak często, że sądzę, iż większość z nas zdołała zasadniczo zmienić swoje dotychczasowe nawyki). Skutkiem rzeczonej kwarantanny jest też inny rodzaj kontaktów z drugim człowiekiem. Nie łatwo o tym zapomnieć, kiedy skrzynka mailowa puchnie od wiadomości, telefon dzwoni nieustannie a na wyświetlaczach migają przypomnienia o webinariach. Ale jest też druga strona medalu, ekonomiczna. Tu o całościowych skutkach pandemii nie odważę się napisać. Dlaczego? Przede wszystkim w obecnej chwili jest to wróżenie z fusów. Nie wiemy dokładnie jak rozwinie się sytuacja, ani nawet ile potrwa. Nie wiemy, z jakim nasileniem ograniczona zostanie produkcja (i czego dokładnie) w konkretnych krajach. A przecież nie jesteśmy autarkiami gospodarczymi. Jesteśmy ze sobą związani, czy tego chcemy czy nie. Te procesy postępowały od dłuższego czasu i trudno się teraz spodziewać, że nagle z nich zrezygnujemy i będziemy mogli ustawić tak „klocki” naszej gospodarki, by być w większym stopniu samodzielnymi, broniąc się przed brakami w ten sposób. Zatem, jak jesteśmy ze sobą powiązani? Spróbujmy przyglądnąć się dziś nieco tej tematyce zwracając uwagę na eksport pochodzący z Chin.

Jest takie powiedzenie (choć jest ono używane do kilku innych krajów…), że gdy Chiny mają katar, kicha cały świat. Na ironię, mieć dziś katar jest wielce niebezpieczne. Pomijając to jednak, jeśli weźmiemy dane dotyczące samego tylko eksportu towarów z Chin kontynentalnych z ostatnich czterdziestu lat możemy zobaczyć, jak ten kraj „wybił się” na drugą, a w niektórych rankingach nawet i pierwszą gospodarkę świata [1, 2] (Wykres 1).  

 

Wykres 1. Wartość eksportu produktów z Chin, Niemiec i Stanów Zjednoczonych w latach 1980-2018 (w mld dolarów)

Źródło: opracowanie własne na podstawie UNCTAD, Handbook of Statistics [z odpowiednich lat].

 

W roku 1980 wartość eksportu Chin wyniosła 18 miliardów dolarów, podczas gdy wartość eksportu Niemiec (RFN) była około 11 razy większa i wynosiła 210 miliardów dolarów. Stany Zjednoczone eksportowały produkty o wartości 225 miliardów. Tym samym, wartość eksportu towarów z Państwa Środka stanowiła niecały procent wartości światowego eksportu (dla miłośników liczb, dokładnie 0,89%) [1]. W tym samym czasie, eksport z Niemiec  stanowił 9,4%, zaś Stany Zjednoczone Ameryki Płn. były realizatorem nieco ponad 11% światowego eksportu. Warto zaznaczyć, że wartość całego światowego eksportu czterdzieści lat temu wynosiła niewiele ponad dwa biliony dolarów. Dziesięć lat później, Chiny eksportowały już towary o wartości 62 miliardów dolarów (proszę zwrócić uwagę na imponujące tempo wzrostu), Niemcy eksportowały towary o wartości 410 miliardów dolarów, zaś Stany Zjednoczone – 393 miliardy dolarów. Witając nowe millenium, eksport chińskich towarów stanowił nieco ponad 3,8% eksportu światowego, niemieckich – 8,5, zaś amerykańskich – ponad 12%. Kluczowym okazał się rok 2007, w którym udział chińskiego eksportu przekroczył wartość udziału dla eksportu realizowanego przez Stany Zjednoczone (odpowiednio: 8,7% i 8,3%). Potem dominacja Państwa Środka stawała się coraz bardziej wyraźna (Wykres 2).   

 

Wykres 2. Udział eksportu produktów z Chin, Niemiec i Stanów Zjednoczonych w eksporcie światowym w latach 1980-2018

  Źródło: jak na wykresie 1.

 

Co z tych danych wynika? Przede wszystkim ważna rzecz, o której wiemy wszyscy – Chiny są głównym eksporterem towarów (proszę wziąć do ręki kilka przedmiotów codziennego użytku i sprawdzić sławetną frazę MADE IN…). Wstrzymanie produkcji w Państwie Środka (spowodowane np. kwarantanną pracowników zatrudnionych w fabrykach) może mieć konsekwencje nie tylko w postaci przerwanych dostaw konkretnych towarów produkowanych na terenie Chin, ale też w braku dostaw komponentów do produktów wytwarzanych gdzie indziej. Dobre wieści są takie, że Chinom udało się już odzyskać około 75% potencjału gospodarczego [3]. Jednak przesadny optymizm nie jest wskazany. Głównym odbiorcą produkcji z Chin są Stany Zjednoczone (Niemcy to piąty rynek zbytu dla Państwa Środka) [4]. Tym, co głównie eksportują Chiny, są przede wszystkim różnego rodzaju maszyny, aparatura i urządzenia elektryczne niesklasyfikowanie gdzie indziej (około 13%), urządzenia telekomunikacyjne i rejestrujące dźwięk (12%) czy komputery (9%) [4]. Nawet jeśli komponenty zostaną dostarczone do innych krajów, celem ich montażu, nie jest pewne czy montaż ten będzie miał tak szybko miejsce. Tam również trwa kwarantanna. Ale to temat na kolejną analizę.    

 

——————————————————-

Przypisy:

[1] United Nations Conference on Trade and Development (UNCTAD), Handbook of Statistics [z odpowiednich lat].

[2] Smith N., Get Used to It, America: We’re No Longer No. 1, Bloomberg Opinion (dostęp w dniu 30.03.2020,  https://www.bloomberg.com/opinion/articles/2018-12-18/china-as-no-1-economy-to-reap-benefits-that-once-flowed-to-u-s)

[3] Chiny: Punkt zwrotny w rozwoju epidemii! (dostęp w dniu 30.03.2020,  https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-chiny-punkt-zwrotny-w-rozwoju-epidemii,nId,4375690#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome)

[4] Euler Hermes Global, China: (dostęp w dniu 30.03.2020,  https://www.eulerhermes.com/en_global/economic-research/country-reports/China.html#link_internal_2)

AYLA87 rgbstock (1)

Circular economy – a jak to działa?

00Tags:

 

dr Elżbieta Szczygieł
Katedra Badań nad Zrównoważonym Rozwojem

W poprzednim moim wpisie poruszyłam już tematykę gospodarki obiegu zamkniętego. Dziś proponuję spojrzeć na praktyczne aspekty wdrażania tej koncepcji. I nie chodzi mi o dwukrotne zastanowienie się nad wyrzuceniem plastikowej butelki do kosza na śmiecie (choć to równie ważny temat), ale o propozycję rozwiązań kompleksowych. Obserwując zmieniające się podejście do sprawy ekologii i dbałości o naszą planetę, można zauważyć również zmieniającą się świadomość użytkowników (czytaj: nas). To owi użytkownicy mają realny wpływ na to, co dzieje się w otoczeniu, jednak siła ich oddziaływania zależy przede wszystkim od skali podejmowanych wysiłków, czyli – ni mniej ni więcej – od liczby osób, które takie działania podejmują lub włączają się w ich realizację. Jedna z częściej cytowanych (a równocześnie prostych) definicji ekonomii cyrkularnej wskazuje, że: „gospodarka o obiegu zamkniętym jest systemem ekonomicznym, który stanowi zmianę paradygmatu, w jaki społeczeństwo odnosi się do natury i ma na celu zapobieganie wyczerpywaniu się zasobów, zamykanie pętli energetycznych i materiałowych oraz ułatwianie wdrażania zrównoważonego rozwoju”[1]. Można zatem stwierdzić, że jeśli chcemy coś zmienić, to musimy to zrobić na szeroką skalę. Pojedyncze działanie – choć szlachetne – nie da efektu. Jak zatem podejść do tematu wdrażania idei gospodarki obiegu zamkniętego? Można działać poprzez kampanie informacyjne i ponoszenie świadomości, jednak w mojej ocenie pozytywne efekty przynieść mogą konkretne działania podejmowane na różnych szczeblach administracyjnych. Przykładem tego mogą być zamówienia publiczne realizowane z wykorzystaniem kryteriów ekonomii cyrkularnej. Choć nie ma w przepisach prawa zestawu takich kryteriów, to jednak zawarta w ustawie Prawo zamówień publicznych informacja, że opis przedmiotu zamówienia zawierać powinien wymagania dotyczące wydajności lub funkcjonalności, w tym wymagań środowiskowych, pozwala na uwzględnienie tych aspektów w postępowaniach. Warto wspomnieć, że odwołań do aspektów środowiskowych jest we wspomnianej ustawie więcej, jednak to temat dla specjalisty z dziedziny prawa. Dziś chciałabym zwrócić uwagę na dwa przykłady postępowań, w których uwzględniono ideę gospodarki obiegu zamkniętego, a które zrealizowano jako działania pilotażowe w ramach projektu „Circular PP”. Choć to nie przykłady polskie, mogą służyć jako inspiracja. Pierwsze z nich dotyczy przetargu na usługi cateringowe w gimnazjum w mieście Pļaviņas (Łotwa). W przetargu tym, oprócz ceny, kryteria wyboru odnosiły się także do:

  • jakości odżywczej,
  • przestrzegania zdrowej diety,
  • liczby certyfikowanych produktów w menu (zwłaszcza ekologicznych),
  • transportu przyjaznego dla środowiska (poniżej 50 km),
  • uczestnictwa w programie „Szkolny owoc”.

W wyniku tego zamówienia uczniowie otrzymali odpowiednie posiłki składające się między innymi z sezonowych owoców i warzyw oraz mleka ekologicznego (co najmniej 50%). Posiłki serwowane są bez użycia jednorazowych plastikowych pojemników, a usługi oceniane są dwa razy w roku przez uczniów. Jedno z wymagań odnosiło się do gospodarki odpadami. W tym zamówieniu dostawca usług był odpowiedzialny za sortowanie odpadów (biologicznych, opakowaniowych i innych) zgodnie z instrukcjami kierownika odbioru odpadów. Dostawca musiał również sporządzać wykaz odpadów wytwarzanych w kuchni i cateringu co sześć miesięcy, analizować i uzgadniać plan działania w sprawie zmniejszenia ilości odpadów z umawiającą się stroną.

Drugi z prezentowanych pilotaży (Malmö) jest w trakcie realizacji. Umowa została podpisana z dostawcą używanych mebli biurowych, który minimalizuje ślad materiałowy i przyczynia się do przejścia w kierunku gospodarki o obiegu zamkniętym. Meble biurowe, które zamawia miasto, są dostarczane spośród tych, które zostały poddane regeneracji, albo przenoszone z innych wydziałów miasta, które akurat ich nie potrzebują i mogą przekazać innym komórkom. Warto wspomnieć, że do podjęcia takiej tematyki, jako przedmiotu przetargu, zainspirował Victorię Boysen i Emmę Borjesson z urzędu miasta Malmö widok całkiem sprawnego krzesła wyrzuconego na wierzch kontenera ze śmieciami (ale to już całkiem inna historia).

 

Więcej o obu przykładach można przeczytać w kolejnych wydaniach biuletynu Komisji Europejskiej „GPP in practice” (Pļaviņas oraz Malmö).

——————-

[1] Prieto-Sandoval, V., Jaca, C., Ormazabal, M. (2017). Towards a consensus on the circular economy, “Journal of Cleaner Production”, vol. 179, s. 610. [https://doi.org/10.1016/j.jclepro.2017.12.224]

 

   

green

„Green is the new black? Czyli słów kilka o odpowiedzialnej konsumpcji”, dr Dorota Murzyn

00Tags: ,

 

dr Dorota Murzyn
Katedra Ekonomii i Polityki Gospodarczej

W ostatnim wpisie na blogu mogliśmy przeczytać o Black Friday i o tym, jak sklepy „nakręcają” konsumpcję. Są jednak tacy, którzy mają dość tego zakupowego szaleństwa i mówią „stop” bezmyślnemu konsumpcjonizmowi (Z. Bauman określa go nawet jako ekonomię oszustwa, braku umiaru i marnotrawstwa[1]). Pojawia się nowa, alternatywna akcja – Green Friday. O co chodzi w tym „zazielenianiu”? Na pewno nie o to, aby zamienić jedno słowo („black”) na drugie („green”) jak czynią to niektórzy sprzedawcy, którzy wciąż oferują to samo, czyli promocje cenowe, tylko chcą uchodzić za bardziej „odpowiedzialnych”. Zielony Piątek ma skłaniać do kupowania przemyślanego i z rozwagą. Takie zachowanie nie tylko może zostawić nam więcej pieniędzy w portfelu, ale przede wszystkim ma wpływ na naszą planetę. Konsumujemy bowiem coraz więcej, często traktując zakupione towary (np. ubrania, sprzęt elektroniczny) jako jednorazowego/kilkukrotnego użytku, co powoduje, że produkujemy też coraz więcej odpadów. Green Friday ma także zachęcać konsumentów do zwrócenia uwagi na etyczną stronę zakupów oraz do wybierania produktów przyjaznych środowisku i wytwarzanych z poszanowaniem ludzkiej godności.

Jak to się wszystko zaczęło? W proteście przeciwko zbędnym zakupom i nadmiernej konsumpcji na początku lat 90. w Stanach Zjednoczonych ruchy alterglobalistyczne ogłosiły Dzień Bez Zakupów (Buy Nothing Day). Obecnie obchodzony jest on na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Bez Zakupów i w Europie przypada na ostatnią sobotę listopada. Taki ogólnoświatowy trend zmniejszania ilości konsumpcji nazywany jest dekonsumpcją[2]. Stopniowo pojawiały się inne inicjatywy, które w coraz większym stopniu odwoływały się do odpowiedzialności za środowisko. I tak zrobiło się bardzo „kolorowo”: Green Monday (podobny w idei do Cyber Monday, ale pomysłodawcy wyraźnie podkreślają, że zakupy dokonywane w sieci są bardziej przyjazne dla środowiska), White Monday (dzień, w którym firmy, organizacje i konsumenci stawiają  na sprzedaż, zamianę i naprawę rzeczy używanych włączając się ten sposób w ekonomię i gospodarkę cyrkularną) i w końcu Green Friday.

Jedna z największych akcji w ramach tego ostatniego organizowana jest we Francji. Powstało tam nawet stowarzyszenie kilkuset firm o nazwie „Make Friday Green Again”, odwołujące się do hasła amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa „Make America Great Again”. Jego członkowie zgodzili się nie wprowadzać żadnych zniżek w Black Friday i zamiast tego przeznaczyć 10 proc. swoich dochodów na organizacje non profit. Takie praktyki stosowane są także w Polsce, choć są to na razie pojedyncze akcje. Przykładowo, w Krakowie w tym roku marka odzieżowa Kokoworld zdecydowała się przeznaczać 10% z każdego zamówienia na rzecz fundacji Kupuj Odpowiedzialnie, która walczy o poprawę warunków pracy szwaczek, a sklep z kosmetykami JEJU – 10% utargu na sławne tygrysy z Poznania. Do Zielonego Piątku coraz częściej zaczynają się włączać nie tylko aktywiści i nieduże marki, czego przykładem jest Ikea, która w tym dniu promowała swoją akcję „Na Dłużej” i zachęcała, aby zamiast kupować zadbać o rzeczy, które już się posiada.

Wszystkie te działania wpisują się z jednej strony w trend zajmowania przez firmy stanowisk w sprawach środowiskowych i społecznych (tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu), z drugiej są wyrazem coraz większej świadomości społeczeństwa co do odpowiedzialnej konsumpcji. Odpowiedzialna (inaczej zrównoważona) konsumpcja to podejmowanie decyzji zakupowych z uwzględnieniem konsekwencji, jakie niosą one dla społeczeństwa i środowiska. F. Bylok wyjaśnia istotę odpowiedzialnej konsumpcji przez pryzmat trzech zasad: racjonalności ekonomicznej, tj. optymalizacji ekonomicznej w wyborze dóbr, racjonalności ekologicznej, rozumianej jako wybór takich dóbr, które w najmniejszym stopniu szkodzą środowisku oraz racjonalności społecznej, odwołującej się do wyboru dóbr, które rozwiązują problemy społeczne lub przynajmniej nie przyczyniają się do ich pogłębienia[3]. Tak rozumiana konsumpcja stanowi istotny element zrównoważonego rozwoju, a my wszyscy jako konsumenci możemy się do takiego rozwoju wydatnie przyczynić.

 

 

——————

[1] Bauman Z., Płynne życie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.

[2][2] Bywalec Cz., Rudnicki L., Konsumpcja, PWE, Warszawa 2002.

[3] Bylok F., Konsument, konsumpcja i społeczeństwo konsumpcyjne we współczesnym świecie: studium socjologiczne, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2013.

black-friday-4645768_640

Black Friday – czy u nas udają, że się w to bawią?

00Tags: ,

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Prawa Informacyjnego, Mediów i Własności Intelektualnej

W ubiegły piątek we wszystkich galeriach handlowych ogłoszono uroczyście Black Friday, czyli okres „wielkich” wyprzedaży, który często kontynuowany jest przez cały „Weekend Black Friday”, czy „Black Weekend”. Do Polski, tak jak do wielu innych krajów, trend ten przywędrował ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ta tradycja trwa już kilkadziesiąt lat i związana jest z wyprzedażami po Święcie Dziękczynienia, przypadającym na czwarty czwartek listopada. Należy podkreślić, iż w USA święto to ma podobną rangę, jak u nas Wigilia, nic więc dziwnego, że – po okresie przedświątecznych zakupów, które tam zaczynają się już w październiku – sieci detaliczne urządzają promocje sprzedaży, by podtrzymać wysoką konsumpcję do samych świąt Bożego Narodzenia. W Polsce jednak nie obchodzimy Święta Dziękczynienia. U nas największy okres zakupowy przypada w okresie przed Wigilią. Trudno więc oczekiwać, by „Black Friday” był rzeczywiście okresem wielkich wyprzedaży, skoro mamy właściwie środek sezonu. Skąd więc te różne obniżki z tej okazji w sieciach handlowych? Sprzedawcy chętnie skopiowali ideę „Black Friday”, bo każda okazja do stymulowania sprzedaży jest dobra. Często jednak obniżki na tę okoliczność są czysto iluzoryczne. Nie jest tajemnicą, że wielu handlowców podwyższa ceny np. pod koniec października, by później obniżyć je do ceny bazowej na „Czarny Piątek” i tym samym dać złudzenie promocji. Raczej nie w głowie im teraz faktyczne wyprzedaże towaru, skoro tuż za rogiem Mikołajki, więc Polacy dopiero się rozkręcają z zakupami.

 

Czy mimo tego nasi rodacy „łapią się” na Black Friday? Okazuje się, że tak. Wydatki przeciętnego Polaka z tej okazji zwiększają się każdego roku[1]. Czy to dobre zjawisko? Według modelu keneysowskiego konsumpcja napędza gospodarkę, stymulując popyt, który z kolei kształtuje podaż. Można więc uważać, że jest to korzystne. Z drugiej strony należy pamiętać, że ekonomia nie cierpi marnotrawstwa, a tego rodzaju praktyki niestety istotnie się do niego przyczyniają. W okresie przedświątecznym wydajemy na różne artykuły dużo więcej niż są one w rzeczywistości warte dla nas. Można to w pewnym sensie porównać do bańki spekulacyjnej, która w końcu pęka. Po świętach wiele z nabytych artykułów trafia do kosza (łączna wartość zakupów wyrzucanych po świętach w USA jest szacowana na poziomie ok. 85 mld USD rocznie)[2]. Dodatkowo wspieramy często branże mało istotne dla gospodarki (np. gry komputerowe), co w ekonomii jest wysokim kosztem alternatywnym (dużo lepsze byłyby efekty, gdyby te pieniądze mogły być inwestowane np. w infrastrukturę). Niektóre marki świadomie wykorzystują te fakty jako kampanie w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu:

Źródło: VVidoki Facebook

Inne marki podchodzą do sprawy nieco bardziej na luzie:

Źródło: Instagram https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Jeszcze inne wcale nie zamierzają prześcigać się w jakichkolwiek promocjach z okazji Black Friday, twierdząc, że ceny mają atrakcyjne każdego dnia:

 


https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Może jedynym rozwiązaniem na to, by nie ulec pokusie na Black Friday, jest po prostu zostać w domu….

Tylko pamiętaj, że jeśli zdecydujesz się zostać w domu, nadal nie jesteś bezpieczny, bo oto właśnie pałeczkę przejmują sklepy internetowe, organizując „wielkie” wyprzedaże z okazji „Cyber Monday” 😉


[1] https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/ekonomia-swiat-bozego-narodzenia/

[2] Ibidem.